Rajd Nowej Zelandii: Sztuka już nie jedzie
Łukasz Sztuka i Zbigniew Cieślar, zmuszeni byli wycofać się z Rajdu Nowej Zelandii - czwartej eliminacji mistrzostw świata i drugiej rundy mistrzostw samochodów produkcyjnych, po tym, jak na długiej drodze dojazdowej do pierwszego oesu ich Mitsubishi Lancer Evo5 odmówił posłuszeństwa.
Nasi zawodnicy długo starali się znaleźć przyczynę awarii, ale mimo ich wysiłków, samochód nie chciał zapalić. Bezcenny czas uciekał i jasne stało się, że nawet jeśli silnik udałoby się uruchomić, załoga z Wisły i tak zostanie wykluczona z imprezy, za przekroczenie dopuszczalnego limitu spóźnień na Punkt Kontroli Czasu.
Łukasz Sztuka: - Jestem załamany! Tak źle chyba się jeszcze nigdy nie czułem. Przylecieliśmy tu z jakimiś nadziejami. Nie łudziłem się, że nawiążemy walkę o zwycięstwo, ale po cichu liczyłem na zdobycie kolejnych punktów. Podczas zapoznania pracowaliśmy ze Zbyszkiem jak nigdy dotąd. Odcinki specjalne nas oczarowały. Nie mogłem wręcz doczekać się startu. I wystartowaliśmy! Wyjechaliśmy z Auckland, gdzie odbyła się wczoraj wieczorem uroczysta ceremonia rozpoczęcia rajdu, zmierzając do Paparoa, gdzie mieści się strefa serwisowa. To dość długi dystans, porównując z polskimi rajdami. Ponad 140 kilometrów. Niestety, po jakimś czasie nasz Lancer zaczął się dławić. Początkowo myślałem, że to z powodu wilgoci. Dziś rano, niespodziewanie - wbrew wszelkim prognozom - zaczął padać deszcz. Z każdym kilometrem sytuacja stawała się jednak coraz gorsza. W końcu auto zgasło i nie dało się go ponownie uruchomić. To było gdzieś w połowie drogi do Paparoa. Zjechaliśmy na pobocze i staraliśmy się zlokalizować przyczynę awarii. Podobne problemy miałem kiedyś na Rajdzie Kormorana. Wszystko wskazywało na pompę paliwową lub elektrykę. Sprawdziłem wszystkie elementy, które moim zdaniem mogły zawieść. Bez skutku! Lancer wciąż nie odpalał. Zbyszek uwijał się jak w ukropie, łącząc się telefonicznie z naszym serwisem i starając wytłumaczyć im, co się dzieje. Otrzymaliśmy kolejne wskazówki, sprawdziliśmy jeszcze raz wszystkie elementy, niestety bez rezultatu. W tym czasie mijały nas kolejne rajdówki. Przez chwilę zaświtał promyk nadziei - samochód zapalił na kilka sekund, ale momentalnie zgasł. W tym momencie się załamałem. Zbyszek jeszcze chwilę kombinował, ale również dał za wygraną. Nawet gdybyśmy, jakimś cudem uruchomili auto, nie było już żadnych szans na dojechanie do serwisu w regulaminowym czasie. Rozpłakałem się jak dziecko. Nie po to zjawiłem się po drugiej stronie świata, żeby skończyć rajd, zanim go jeszcze na dobre zacząłem!