O pięciu takich, którzy spełnili marzenia

Maja, wielka miłośniczka sportów motorowych, spełniła swoje marzenie i wraz z czwórką innych Polaków pracowała przy obsłudze wyścigu Formuły 1. Pełniła funkcję sędziego wirażowego podczas Dutch Grand Prix 2021. Oto relacja naszej czytelniczki z wyjazdu do Holandii, przygody, której, jak sama pisze, nie zapomni do końca życia...

Formułę 1 w moim domu oglądało się od zawsze, każdy weekend wyścigowy spędzaliśmy rodzinnie przed telewizorem. Pięć lat temu rozpoczęła się moja przygoda z motorsportem - zostałam sędzią wirażowym, ale gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że będę pełnić tę funkcję podczas Grand Prix F1, na pewno bym nie uwierzyła. Tymczasem marzenie, które wydawało się tak nierealne, w tym roku zaczęło się spełniać...

Wszystko zaczęło się od Darka Tomaszkiewicza, który jako jeden z pierwszych Polaków obsługiwał Grand Prix Węgier. Nasze plany wyjazdu pojawiły się w 2020 r., jednak pokrzyżowała je pandemia. W związku z Covidem i zeszłorocznym niepowodzeniem, nie nastawialiśmy się, że tym razem się uda, ale nadzieja nie gasła. Gdy w maju dostaliśmy informację o naborze na wyjątkowe, powracające po 36 latach na tor Zandvoort, Grand Prix Holandii, bez chwili zastanowienia przystąpiliśmy do  procesu rekrutacji. W lipcu dostaliśmy maile z odpowiedzią; nasza piątka w składzie: Darek, Przemek, Maciek, Maksiu i ja, Maja, jest brana pod uwagę jako sędziowie. Tak zaczęła się nasza wspaniała przygoda...

Reklama

Wyjechaliśmy we wtorek wieczorem kamperem do Amsterdamu, aby odebrać akredytację. Następnie wybraliśmy się do naszego punktu docelowego, czyli do miasteczka Zandvoort. Tam, po załatwieniu wszelkich formalności, otrzymaliśmy miejsce na polu kempingowym, pakiet kamizelek, opasek itp., co pozwoliło nam swobodnie poruszać się po obiekcie. Przechodząc przez park maszyn, gdzie co chwilę zachwycaliśmy się kolejnymi mijanymi po drodze pojazdami, dotarliśmy na prostą startową. Gdy pojawiła się możliwość przejścia po całym torze, momentalnie wszyscy zapomnieli o zmęczeniu.

Sam obiekt wywarł na nas ogromne wrażenie, zdaliśmy sobie wtedy sprawę, że powrót GP do Zandvoort był czymś więcej niż wydarzeniem historycznym. Holendrzy oszaleli! Kolor pomarańczowy dominował na "tarkach i ryflach", w pobliskich domach i sklepach wywieszono flagi-szachownice, nawet promocje na różne produkty zawierały w sobie numer startowy jedynego Holendra w stawce - Maxa Verstapena.

Dla nas zawody zaczynały się od piątku, więc mieliśmy jeszcze jeden dzień na "zwiedzanie" miasteczka Zandvoort.

Czwartek rozpoczęliśmy od zapoznania się z innymi sędziami. Każdy otwarcie dzielił się doświadczeniem (w składzie byli sędziowie obsługujący m.in. Le Mans 24h czy DTM-y). Po śniadaniu wyruszyliśmy do centrum, gdzie z każdym kolejnym krokiem upewnialiśmy się w przekonaniu, że zwycięstwo Maxa będzie tutaj czymś więcej niż świętem narodowym.

Piątek rozpoczęliśmy wczesną pobudką. 5.30 wydawała się okropną godziną, ale po kilku minutach, w pełnej gotowości i z uśmiechami na twarzy wspólnie wyruszyliśmy na miejsce zbiórki, czyli na paddock. Zaczęliśmy od wspólnego śniadania z pozostałymi "marshalami", następnie odebraliśmy sprzęt i starym, amerykańskim busem zostaliśmy rozwiezieni na nasze stanowiska pracy. W skład delegacji z Polski wchodziło 5 osób, ale wiedzieliśmy, że nie możemy liczyć na wspólne towarzystwo. Zostaliśmy rozdzieleni na pięć różnych stanowisk. Maks, Przemek, Maciej i częściowo ja pełniliśmy funkcję "fire marshal". W teorii proste zadanie - widzisz pożar, biegniesz i gasisz. Jednak po wydarzeniach na pierwszym treningu zdaliśmy sobie sprawę, że nie jest to tak oczywiste. Nowością dla nas był system ERS w bolidach. Specjalne światełko podpowiadało, w jakim trybie jest auto i kiedy można je dotknąć, by cała energia elektryczna nie przepłynęła przez nasze ciała.

Poza Formułą 1 podczas tego weekendu na torze gościły również: Formuła 3, W Series i Porsche Mobil 1 Supercup. Widok i dźwięk ponad 30 "prosiaków’ wywarł na nas ogromne wrażenie.

Po zakończeniu pierwszego dnia pracy myślałam, że limit wrażeń i szczęścia dawno został wyczerpany. Nic bardziej mylnego! Zarówno moi współtowarzysze z Polski, jak i nowo poznani koledzy doskonale wiedzieli, że wśród całej stawki zawodników znajduje się jeden, którego darzę ogromną sympatią i zawsze mocno trzymam za niego kciuki. Wracając ze stanowiska rozmyślałam o tym, jak wspaniale byłoby spotkać Lando Norrisa (bo o nim mowa), jednak byłam przekonana, że szansa na to jest bardzo mała. Właśnie w tym momencie moim oczom ukazała się postać młodego chłopaka ubranego w "mclarena". Wtedy wiedziałam! Marzenia naprawdę się spełniają! Moi koledzy do teraz śmieją się ze mnie, że po zrobieniu upragnionego zdjęcia uśmiech z mojej twarzy nie zniknął do samego wieczoru.

W sobotę tuż przed treningiem dostaliśmy wiadomość, że Kimi Raikkonen otrzymał pozytywny wynik testu na covid, co oznacza,  iż na jego miejsce wskakuje kierowca rezerwowy, czyli Robert Kubica. Ponowny widok Polaka w bolidzie został nagrodzony ogromnymi brawami także przez holenderskich kibiców na trybunach.

Mój punkt obserwacyjny był podzielony na jeden główny z sędzią od radia, trzema sędziami flagowymi, sędzią interwencyjnym i tzw. fire marshalem, oraz na dwa mniejsze. Szef, chcąc umilić nam pracę, codziennie dokonywał rotacji i dlatego ostatniego dnia znajdowałam się na głównym stanowisku, gdzie mogłam pełnić funkcję sędziego flagowego w trakcie wyścigu F1.

Ostatni dzień zawodów mimo wczesnej pobudki nakręcał nas energią od samego rana. Decydujący wyścig, parada kierowców, przejazdy klasycznych samochodów wyścigowych Porsche i wiele innych atrakcji zaplanowanych w niedzielnym harmonogramie, rozbudziły nas bardziej niż napój energetyczny. Mimo, że start wyścigu został wyznaczony na godzinę 15, na stanowiskach, podobnie jak w poprzednich dniach, przebywaliśmy już od 8.  Czas upłynął jednak bardzo szybko dzięki wyścigom serii towarzyszących F1. Widok pomarańczowego tłumu, oprawa muzyczna i okrzyki zagrzewające zawodników do walki, wielokrotnie wywoływały gęsią skórkę na moich rękach.

Rozpoczęcie wyścigu, hymn narodowy, następnie okrążenie formujące, wreszcie  start i wtedy zamiast uśmiechów i żartów na stanowiskach pojawiło się pełne skupienie.  Następne dwie godziny pokazały nam pełen profesjonalizm marshali. Dopiero gdy po 72 okrążeniach numer 33 jako pierwszy przekroczył linię mety, dało się dostrzec ulgę i radość na twarzach moich towarzyszy.

Po wszystkim, ze względu na usterkę autobusu, który rozwoził i zwoził nas ze stanowisk, zostaliśmy zabrani... lawetą do bolidów. Cała obsada zakrętu (3-4 stanowiska) podróżowała razem pośród oklasków i wiwatów tłumów kibiców na trybunach.  Zostaliśmy docenieni za nasz wkład w GP.

Co teraz? Oczywiście będziemy pamiętać o polskich zawodach, ale również zrobimy wszystko, by w przyszłym roku nasza przygoda z Formuła 1 się powtórzyła, a może nawet rozszerzyła na kolejne tory, bo emocje, których zaznaliśmy w Holandii, są nie do opisania i nie do zapomnienia!

Tekst i zdjęcia: Majka Michalska

***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama