Chciał być życzliwy, dostał mandat. Policja nie miała litości
Wielu kierowców ostrzega się przed różnego rodzaju zdarzeniami na drogach za pomocą mrugania światłami drogowymi. Jest jednak sytuacja, w której takie działanie może skończyć się mandatem. Przekonał się o tym pewien 40-latek.
Niegdyś kierowcy do komunikowania się ze sobą używali dłoni i gestów. Dziś zdecydowanie częściej wymieniają między sobą informacje za pomocą świateł. Takim przykładem jest choćby mruganie światłami drogowymi. Najczęściej chodzi tutaj o ostrzeganie innych kierowców o niebezpieczeństwie, które znajduje się przed nimi - wypadku, zwężeniu jezdni czy aucie jadącym pod prąd. Ma to przygotować innych kierowców na niespodziewaną sytuację na drodze. To jednak nie wszystko.
Poprzez mrugnięcia "długimi" kierowcy mogą zwracać sobie uwagę na konieczność włączenia świateł lub ułatwić innemu zmotoryzowanemu jakiś manewr zachęcając do kontynuowania go. Sytuacje te wynikają przede wszystkim z życzliwości ostrzegającego kierowcy. Jest jednak pewien przypadek, w którym, taka życzliwość może zostać "nagrodzona" mandatem. Chodzi o ostrzeganie innych kierowców przed patrolem policji.
Przekonał się o tym pewien 40-letni kierowca Seata przejeżdżający przez gminę Jastrzębia. Zauważył tam patrole radomskiej drogówki sprawdzające prędkość i trzeźwość i, zapewne motywowany wspomnianą już życzliwością, postanowił ostrzec innych kierowców przed ryzykiem otrzymania mandatu. Nieświadomie mężczyzna poinformował w ten sposób również funkcjonariuszy jadących nieoznakowanym radiowozem. Policjanci oczywiście zatrzymali 40-letniego kierowcę. Spotkanie zakończyło się mandatem w wysokości 200 zł i czterema punktami karnymi.
Warto zaznaczyć, że w taryfikatorze nie ma dokładnego zapisu, który zabrania kierowcom ostrzegać przed kontrolą policji. Zazwyczaj w takich sytuacjach funkcjonariusze wystawiają mandat w związku z korzystaniem ze świateł drogowych w sposób niezgodny z ich przeznaczeniem.
Część kierowców krytykuje mandaty za takie wykroczenie, zarzucając policji, że kontrole przeprowadzane są w miejscach niewidocznych - funkcjonariusze chowają się za przeszkodami, tak by być jak najmniej widocznymi. Przekonują oni również, że takie kontrole to zwyczajne polowanie na kierowców i łatanie dziury budżetowej.
Policja odpiera zarzuty argumentując, że w ten sposób ostrzegamy kierowców przekraczających prędkość oraz jadących pod wpływem alkoholu czy bez uprawnień (zdarza się, że jedno i drugie), a nawet przestępców poszukiwanych listem gończym. I trudno odmówić im racji - gdyby wszyscy kierowcy przestrzegali przepisów, nikt nie czułby się "w obowiązku" ostrzegać przed kontrolą.