Szkoły nauki jazdy ignorują przepisy?

Kilka dni temu pisaliśmy o absurdalnych przepisach dotyczących obowiązkowych przeglądów technicznych. Okazuje się jednak, że zapisy obligujące diagnostę do sprawdzenia działania (!) gaśnicy to nie jedyne "martwe", lub jak kto woli - masowo ignorowane - prawo...

Jeden z czytelników zwrócił naszą uwagę na problem dotyczący prawidłowości szkolenia i egzaminowania kierowców starających się o prawo jazdy kategorii C. Chodzi o obwieszczenie Ministra Infrastruktury i Budownictwa z dnia 27 października 2016 roku w sprawie warunków technicznych pojazdów oraz zakresu ich niezbędnego wyposażenia. Wynika z niego, że duża część szkoleń na kategorię C, a niewykluczone, że również i egzaminów, odbywa się przy wykorzystaniu pojazdów, które nie spełniają określonych ustawią przepisów.

Reklama

Rozdział 13. cytowanego obwieszczenia szczegółowo określa parametry, jakie spełniać muszą pojazdy przeznaczone do szkolenia i egzaminowania kandydatów na kierowców. Czytamy w nim m.in., że samochód ciężarowy w zakresie kategorii C powinien: mieć dopuszczalną masę całkowitą co najmniej 12 ton, mierzyć nie mniej niż 8 m długości, mieć co najmniej 2,4 m szerokości, osiągać prędkość co najmniej 80 km/h, być wyposażony w ręczną skrzynię biegów, posiadać skrzynię ładunkową zamkniętą o szerokości i wysokości co najmniej takiej samej jak kabina oraz - uwaga - mieć rzeczywistą masę całkowitą co najmniej 10 ton.

Zwracamy uwagę na słowo "rzeczywistą", zapis oznacza bowiem, że żaden z samochodów wykorzystywanych do nauki jazdy na kategorię C nie może ważyć mniej niż 10 ton. Tutaj jednak pojawiają się przysłowiowe schody...

W skali kraju jednymi z najchętniej wykorzystywanych do szkoleń (i egzaminowania) samochodami ciężarowych są pojazdy marki MAN: TGL 12.240 oraz TGL 12.250. Auta z nawiązką spełniają wymagania dotyczące wymiarów (długość 8250 mm, szerokość 2600 mm). Sęk w tym, że ich masa własna to odpowiednio: 5300 i 8490 kg!

Oczywiście nie oznacza to wcale, że samochody nie nadają się do szkolenia kandydatów na kierowców. W obu przypadkach dopuszczalna masa całkowita wynosi równe 12 ton (tyle, ile wynosi ministerialne minimum), czyli o 2 tony przekracza wymagania, co do masy rzeczywistej. Tyle tylko, że aby pojazdy spełniały ministerialne kryteria, trzeba by je obciążyć balastem. W przypadku mniejszego (i popularniejszego) MANa TGL 12.240 różnica między masą własną, a wymaganą przez ministerstwo masą rzeczywistą wynosi blisko 5 ton!

W teorii problem nie występuje - przed każdą jazdą z kursantem wystarczy jedynie załadować na pakę np. cztery europalety z kostką brukową (każda waży ponad 1,3 tony). Niestety, różnica między teorią a praktyką jest diametralna, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że z ładunkiem zużycie paliwa wzrasta nawet o 30 proc... W tym kontekście nie dziwi więc fakt, że wiele ciężarówek szkół nauki jazdy wyjeżdża na drogi na pusto, co - automatycznie - oznacza, że za ich kierownicami nie mają prawa przebywać kursanci...

Co więcej, dotarły do nas również głosy, że auta bez ładunku wykorzystywane są również w czasie egzaminów, chociaż - w kontekście kar grożących Wojewódzkim Ośrodkom Ruchu Drogowego - wydaje się to raczej mało prawdopodobne. Zwłaszcza, że władze tych ośrodków doskonale zdają sobie sprawę z brzmienia obowiązujących przepisów. Nie jest to jednak zupełnie wykluczone, bowiem z naszych prywatnych rozmów z przedstawicielami WORD-ów wynika, że kontrole w ośrodkach są stosunkowo rzadkie.

Policjanci drogówki i inspektorzy transportu drogowego, chcąc oszczędzić stresu kursantom, również nie kwapią się do kontrolowania pojazdów egzaminacyjnych...

PR

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama