"Nagrywanie przeglądów? Nic bardziej głupiego już nie da się wymyślić"

Piotr Woźny, pełnomocnik rządu ds. walki z smogiem, chce, by w stacjach kontroli pojazdów zostały zainstalowane kamery, które będą nagrywały przebieg obowiązkowych przeglądów samochodów. Ma nadzieję, że dzięki temu zostaną wyeliminowane przypadki, gdy właściciele starych gruchotów za łapówkę lub po znajomości dostają stempelek, dopuszczający ich nie spełniające norm czystości spalin auta do ruchu. Pomimo panujących za oknem tęgich mrozów wiadomość ta rozpaliła emocje internautów i wywołała żywą dyskusję o raczej jednoznacznym wydźwięku.

"Adolf": "Panie Ministrze, najpierw dajcie nam zarabiać, jak na Zachodzie, a potem wymyślajcie te durne elektromobilności i inne bzdety - nas nie stać na nowoczesne samochody, bo za mało zarabiamy. (...) Nie możecie sobie poradzić ze spalaniem śmieci w piecach, a to truje najbardziej, więc na poprawę samopoczucia chcecie odebrać polskiemu społeczeństwu jedno z podstawowych udogodnień w życiu, jakim jest posiadanie samochodu, nie dając nic w zamian."

"Jan-49": "Niech się minister nie ośmiesza, pomimo kamer diagności brali, biorą i będą brali".

Reklama

"adibz": "A czy wizyty w toaletach publicznych też będą nagrywane, żeby utrącić przekręty na papierze toaletowym? Totalna inwigilacja i tyle."

"Szacki": "Jak można zajmować się takimi głupotami. Cały czas ataki na kierowców, którzy utrzymują polskie państwo."

"Kk": "Trzeba zrobić procedurę nagrywania, gdzie zacząć, ile minut, pod jakim kątem, kolejność i ile ma być lumenów (...). Pozostaje jeszcze zabezpieczenie nagrań i ich autentyczności."

"pako": "Nie będzie żadnego porządku, dopóki nie zmniejszy się ilości stacji diagnostycznych, nie trzeba dawać żadnych łapówek i mieć znajomości - oni wyrywają sobie klienta sami, przez co badania polegają na niczym, no bo jak raz podpadną klientowi, to po kilku latach budę mogą zamknąć." 
"???": "A co z ochroną danych osobowych? Czy jak się nie zgodzę na nagrywanie, a mam sprawne auto, to nie dostanę pieczątki o pozytywnym wyniku badania?"
"StachBpl": "Jak po kilku miesiącach od ostatniego badania auto będzie niesprawne, to mogą diagnoście skoczyć, wiadomo gdzie".

"Mariola: "...osoby, które mają piec i spalają w nim różnego rodzaju odpady, też powinny być wyposażone w kamerki, a że to wrzucił panele, a to oponę itd."

"C2H5OH": "To ja proponuję nagrywanie również lekarzy podczas wizyt, urzędników w urzędach..."

"diagnosta": "Wiele stacji i tak już ma monitoring (...). Kamerka na klacie nie złapie tego, na co patrzysz podnosząc głowę. Po drugie: kontrola końcówek i sworzni polega na wyczuciu palcami luzu. To samo dotyczy luzów na piaście. Do tego masa, masa innych rzeczy, które mogę puścić."

"bost": "Nic bardziej głupiego, jak nagrywanie przyrządu do badania wydmuchu spalin, to się już nie da wymyślić. Czy on chociaż wie, jak to się bada? Przecież to idzie tak nagrać, że wartości będą wzorcowe nawet jak się podstawi kopciucha."
Niewątpliwie smog w miastach jest jedną z najdotkliwszych, a jednocześnie najbardziej nagłośnionych medialnie plag współczesnej cywilizacji. Badania wskazują jednak, że ruch samochodowy odpowiada jedynie za 5-10 proc. emisji zanieczyszczających powietrze pyłów. Lwia ich część pochodzi z elektrowni, zakładów przemysłowych, a przede wszystkim z przestarzałych pieców domowych, opalanych marnej jakości węglem, a często również różnego rodzaju odpadami. Niestety, walka z takimi kopciuchami jest kosztowna, skomplikowana pod względem prawnym i ryzykowna politycznie, bo postrzegana jako uderzenie w najbiedniejsze warstwy społeczeństwa. Łatwiej i bezpieczniej mnożyć wymagania wobec producentów i właścicieli samochodów.

Widok ciężarówki, ciągnącej za sobą obłok czarnego dymu, budzi zgrozę. Opowieści kierowców, którzy pozbyli się problemów z zatykającymi się filtrami cząstek stałych po prostu usuwając te elementy z aut, sprawiają, że człowiekowi zatroskanemu smogiem skacze ciśnienie. Jednak patrząc realnie, wpływ niesprawności pojazdów i machinacji z DPF-ami na ogólny stan środowiska jest zupełnie marginalny. Tym bardziej, że zdaniem ekspertów jedynie 7 proc. pyłu, którego źródłem są samochody, pochodzi z rur wydechowych. Kilkanaście procent powstaje w wyniku ścierania się opon i klocków hamulcowych, a cała reszta to skutek pylenia wtórnego, czyli podnoszenie przez auta w powietrze tego, co wcześniej osiadło na jezdniach. 

Jakie znaczenie dla poprawy czystości powietrza może mieć w tej sytuacji rejestrowanie przebiegu obowiązkowych badań technicznych? Nawet zakładając, że dzięki temu całkowicie udałoby się zlikwidować obecne nadużycia? Odpowiedź na te pytania wydaje się oczywista - praktycznie żaden.

Aby nagrania miały wartość dowodową, stacje kontroli pojazdów musiałyby zostać wyposażone w sprzęt odpowiedniej jakości, certyfikowany i regularnie atestowany. Czy kamerki na ubraniach diagnostów spełniałyby wszelkie wymogi? Zapewniały wiarygodną dokumentację? Do tego dochodzi konieczność opracowania i przestrzegania procedur, dotyczących rejestrowania obrazu i dźwięku, archiwizowania nagrań itp. Nowe obowiązki oznaczają nowe, niemałe koszty. Zgadnijcie, kto ostatecznie musiałby je pokryć...

Czy nie lepiej byłoby zatem sięgnąć na przykład po metodę tzw. tajemniczego klienta, odwiedzać stacje (ze szczególnym uwzględnieniem tych, uchodzących za wyjątkowo przychylne dla właścicieli starych rzęchów) odpowiednio przygotowanymi pojazdami i w ten sposób sprawdzać rzetelność badań?

Piotr Woźny był poprzednio wiceministrem cyfryzacji, nadzorującym wdrożenie zmodernizowanej Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców (zważywszy opóźnienia w starcie CEPiK-u i problemy z jego działaniem trudno uznać ten okres za pasmo sukcesów obecnego głównego specjalisty od walki ze smogiem). Po rzuceniu przez premiera Mateusza Morawieckiego na nowy odcinek musiał wykazać się aktywnością. Stąd zapewne inicjatywa instalowania kamer, przyglądających się pracy diagnostów. Jakoś dziwnie jednak jesteśmy przeświadczeni, że ów pomysł nie będzie miał ciągu dalszego...

Czy to znaczy, że należy motoryzację całkowicie uwolnić od oskarżeń o zanieczyszczanie powietrza? Zgodnie z hasłem "Piec zawinił, samochód powiesili"? Na pewno nie. W takich miastach, jak Warszawa czy metropolie zachodnioeuropejskie, to właśnie komunikacja drogowa jest głównym źródłem tlenków azotu, ozonu i rakotwórczych węglowodorów aromatycznych, będących, obok pyłu, głównymi składnikami smogu. Dlatego właśnie trzeba starać się, by jak najmniej szkodziła środowisku, w którym żyjemy.

         

 

 


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy