Takie przejścia to prawdziwe pułapki dla pieszych!

​Polskie miasta do tego stopnia zatraciły się w promowaniu komunikacji miejskiej, że nie dostrzegają zagrożeń, jakie stwarzają dla osób, które powinny być chronione najbardziej - pieszych.

W zeszłym tygodniu w Poznaniu doszło do tragicznego wypadku - 8-letni chłopiec przebiegał przez tory i został potrącony przez tramwaj. Niestety, dziecka nie udało się uratować, zginęło na miejscu.

Tramwaj, który prowadzony był przez młodą, 27-letnią motorniczą, miał zielone światło. Po wypadku kobieta znalazła się w tak głębokim szoku, że do tej pory nie została przesłuchana. Mimo tego śledczy ustalili już, że tramwaj jechał na zielonym, obecnie weryfikują, czy pieszym paliło się czerwone, czy nie doszło do usterki technicznej.

Reklama

Jednak mieszkańcy okolicy, w której doszło do wypadku wiedzą, że chłopiec miał światło czerwone. Czerwone tylko dla przejścia przez torowisko. Z obu stron torów znajdowała się bowiem wielopasmowa droga, na której piesi mieli światło zielone.

Co gorsza, słupek z czerwonym światłem znajdował się za torami, a przed - z zielonym. Niewiele więc trzeba było, by śmiało wkroczyć na tory, z pełnym przekonaniem, że ma się do tego prawo. Dorosły mógł się pomylić, a co dopiero dziecko. Ale nawet, gdy pieszy wiedział, że musi się zatrzymać, to miał do swojej dyspozycji zaledwie kilkadziesiąt centymetrów. Tyle szerokości ma chodnik między torami a jezdnią. Mieszkańcy od lat zwracali uwagę na problem. Byli jednak ignorowani.

Skąd taka głupia organizacja ruchu? Z preferencji, jaką daje się obecnie tramwajom. Gdy tramwaj zbliża się do skrzyżowania, włączane mu jest automatycznie zielone światło. To powszechne rozwiązanie nie tylko w Poznaniu, ale również np. w Krakowie. Ideą jest po prostu preferowanie komunikacji miejskiej kosztem indywidualnej.

Ale diabeł tkwi w szczegółach. Oczywiście, można zrozumieć preferowanie tramwajów kosztem samochodów. Jednak takie rozwiązania często generuje dodatkowe korki. Cykl zmiany świateł jest zaburzany, np. na jednej relacji nie ma już samochodów, a inna nie może jechać, bo przepuszcza tramwaj. A przecież po drogach jeżdżą nie tylko samochody osobowe, ale również autobusy komunikacji miejskiej, które stają w sztucznie wydłużanych korkach. Gdyby się dobrze zastanowić i policzyć, bilans zysków i strat mógłby wyjść na minus.

Co gorsza, miejskie jednostki zajmujące się organizacją ruchu, zdają się tracić z oczu rzecz najważniejszą, czyli mieszkańców. Przecież to tramwaje są dla ludzi, a nie ludzie dla tramwajów. Jeśli ktoś powinien mieć preferencje to piesi, tym bardziej, że należą oni do niechronionych uczestników ruchu drogowego.

I o ile tyle się mówi o ich bezpieczeństwie na przejściach w kontekście samochodów, to całkowicie pomija się przejścia przez tory. A problem jest poważny. Sygnalizacja dezorientuje pieszych, szczególnie starszych. W efekcie dochodzi do potrąceń - w listopadzie ubiegłego roku w Krakowie jednego tylko dnia zostały potrącone 3 osoby. W tym roku nie było lepiej, nie było miesiąca bez poważnego wypadku z udziałem pieszego i tramwaju. Niemal wszystkie łączyło to, że tory biegły pasem zieleni między wielopasmowymi ulicami i pieszy wchodził pod tramwaj na czerwonym świetle...

W Poznaniu trzeba było śmierci dziecka, by - oficjalnie tymczasowo - zmieniono organizację ruchu i na feralnym przejściu tramwaje nie będą już sobie włączały zielonego światła. Ale co z innymi miejscami, w innych miastach? Czy nadal będą tam ginąć ludzie?

Mirosław Domagała


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy