Polscy kierowcy są jakby mniej nerwowi. Spokornieli, unikają szaleństw i popisów

Kiedy było już pewne, że z dniem 1 stycznia straże miejskie i gminne stracą uprawnienia do korzystania z fotoradarów, spece od bezpieczeństwa ruchu drogowego załamywali ręce, wieszcząc apokalipsę i armagedon.

Wtórowali im przedstawiciele władz samorządowych, jednocześnie z oburzeniem odrzucając twierdzenia, jakoby przydrożne mierniki prędkości służyły nie tyle ochronie życia i zdrowia obywateli, co wyciąganiu pieniędzy z kieszeni kierowców i wspomaganiu w ten sposób lokalnych budżetów. Minęły trzy miesiące i okazało się, że strach miał wielkie oczy.

Z danych policji wynika, że w ciągu pierwszych trzech miesięcy tego roku, w porównaniu z tym samym okresem 2015 r., liczba wypadków na naszych drogach zmniejszyła się o 551, liczba zabitych o 77 a rannych o 508. Oczywiście bezpośrednie wiązanie obu wspomnianych faktów byłoby ryzykowne. Podobnie jak wyciąganie wniosku, że po likwidacji wszystkich fotoradarów i nieoznakowanych radiowozów tudzież po wycofaniu do komisariatów całej drogówki, wypadków nie byłoby w ogóle. Bezpieczeństwo na drogach zależy bowiem od wielu czynników, choćby od natężenia ruchu, wiążącego się z kolei z porą roku, pogodą, cenami paliwa itp. Nie da się jednak zaprzeczyć, że czarne prognozy nie sprawdziły się. Co ważne, statystyki znajdują potwierdzenie w codziennych obserwacjach. Oto co pisze na ten temat jeden z czytelników...

Reklama

"Prawdę mówiąc rzadko wypuszczam się w dalekie samochodowe podróże po Polsce. Nie mam takiej potrzeby, ani też chęci. Nieustannie przecież czytam i słucham, jak potwornie niebezpieczne są nasze drogi. To zniechęca do takich eskapad. Jednak w jeden z kwietniowych, chłodnych weekendów przejechałem około 800 kilometrów po południowej i południowo-zachodniej części kraju - województwach: małopolskim, śląskim, opolskim i dolnośląskim. Mniej więcej połowa tej trasy przypadła na autostradę A4, reszta na drogi wojewódzkie i powiatowe. Nie widziałem żadnego wypadku, nigdzie nie trafiłem nawet na najdrobniejszą stłuczkę. Spokój niczym w Szwajcarii.

Zauważyłem, że polscy kierowcy nadal jeżdżą szybko, wyraźnie przekraczają dopuszczalne prędkości, ale są jakby mniej nerwowi. Dotyczy to również motocyklistów, którzy spokornieli, unikają szaleństw i popisów. Owszem, nadal spotyka się osobników, zarówno prowadzących samochody, jak i jednoślady, którzy wyprzedzają na zakrętach, urządzają slalom między innymi pojazdami, często nie zadając sobie trudu, by zasygnalizować manewr kierunkowskazami, lekceważących oznakowanie poziome na jezdni itp., ale zaczynają oni należeć do wyjątków.

Niestety, nadal nie zachowujemy bezpiecznej odległości między pojazdami. Jazda "na ogonie" jest zjawiskiem powszechnym. Mimo wszystko, jeżeli chodzi o kulturę na drogach, widać moim zdaniem ogromną poprawę. Zwłaszcza w miastach, gdzie kierowcy starają się ułatwiać sobie wzajemnie życie. Zapewne w jakimś stopniu jest to efekt wyjazdów za granicę i obserwowania tamtejszych zwyczajów.

Polakom weszło w krew narzekanie na drogi. To jeden z żelaznych tematów rozmów zmotoryzowanych rodaków. Trzeba tymczasem przyznać, że drogi mamy coraz lepsze. Zwłaszcza te główne, "czerwone". Gorzej wygląda sytuacja z "żółtymi". Problemem pozostaje także brak obwodnic.

Między Wrocławiem a Opolem musiałem pokonać dwa długie, remontowane odcinki autostrady A4. Obowiązuje na nich ograniczenie prędkości do 80 km/godz. Kierowcy samochodów osobowych jadą tamtędy o 10-20 km/godz. szybciej (o ile nie przytrzyma ich jakaś ciężarówka). Przy dobrej widoczności, suchej nawierzchni i zachowaniu czujności (odstępy!) nie wydaje się to jednak specjalnie niebezpieczne. Nawiasem mówiąc nie bardzo rozumiem sens dokonywania wspomnianych remontów. To samo zresztą odnosi się do fragmentu A4 między Katowicami a Krakowem, gdzie wkrótce ma rozpocząć się wymiana nawierzchni. Po co, skoro ta istniejąca wydaje się być jeszcze w zupełnie dobrym stanie?

Na całej trasie natknąłem się tylko na jeden zaczajony przy drodze, w okolicach Świdnicy, policyjny patrol z "suszarką". W wielu miejscowościach wciąż stoją za to znaki, informujące o obecności gminnych fotoradarów ("pomiar prędkości na odcinku..."). Stoją, straszą i... dyscyplinują kierowców, którzy najwyraźniej nie wiedzą, że te tablice to już tylko atrapy.

Oczywiście jedna kilkusetkilometrowa podróż nie daje podstaw do generalizowania, formułowania ogólnych ocen, ale zawsze przyjemniej, gdy pozostawia dobre wrażenie."

Tyle nasz czytelnik. Czy podzielacie, na podstawie własnych doświadczeń, jego spostrzeżenia z samochodowych podróży po Polsce?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy