Jaki przepis w Polsce jest najczęściej łamany?

Wielu kierowców jest na bakier z prawem o ruchu drogowym. Ich edukacja w tym zakresie zatrzymała się w roku, w którym uzyskali dokument uprawniający ich do prowadzenia pojazdów. Taki stan rzeczy rodzi - niestety - wiele niebezpiecznych sytuacji.

Różne "generacje" kierowców rozpoznać można np. po ich zachowaniu względem pieszych. Ci, który zdobywali pierwsze szlify za kierownicą w czasach "demokracji ludowej", zdają się wychodzić z założenia, że "większy ma rację". W praktyce sprowadza się to do myślenia "jak stanąłeś, to stój".

Wbrew pozorom nie wynika to wcale z "chamstwa" czy zwykłego braku uprzejmości wobec pieszych. W czasach, gdy po ulicach tłumnie poruszały się, pozbawione ABS-u, często niesprawne, samochody pokroju Maluchów i "Dużych Fiatów" nierozważne, ostre hamowanie przed przejściem dla pieszych mogło mieć opłakane skutki. Kierowcy bali się niekontrolowanego poślizgu, więc nikt nie myślał o zatrzymywaniu pojazdu, by umożliwić przejście oczekującym.

Reklama

W ostatnich latach stan polskich pojazdów uległ zdecydowanej poprawie, a egzaminatorzy kładą większy nacisk na kulturę jazdy. Nie dziwi więc, że - chociaż w myśl prawa pieszy zyskuje pierwszeństwo dopiero, gdy już znajdzie się na pasach - młodsi kierowcy często zatrzymują się przed przejściami. Takie - uprzejme - zachowanie odpowiada niestety za liczne najechania na tył i potrącenia (w tym również te ze skutkiem śmiertelnym). Jeśli na pasie obok porusza się auto prowadzone przez "starszego pana", możecie być pewni, że nie przyjdzie mu do głowy, że ktoś inny zatrzyma się tylko po to, by umożliwić skorzystanie z pasów oczekującym pieszym...

Poważne problemy rodzi nie tylko konieczność drogowego współistnienia rożnych generacji kierowców, ale też szereg "martwych" przepisów, z których istnienia zdają sobie sprawę wyłącznie świeżo upieczeni adepci sztuki kierowania. Najczęściej ignorowanym jest - bez wątpienia - wymagane przez ustawodawcę zatrzymanie pojazdu przed tzw. "zieloną strzałką".

Sam przepis ma - wbrew pozorom - solidne umocowanie w logice. Strzałka warunkowa występuje często, gdy zielone światło mają również piesi. Zatrzymanie samochodu przed strzałką ma więc za zadanie zapewnienie bezpieczeństwa niechronionym uczestnikom ruchu. Właśnie z tego względu, jak czytamy w Ustawie prawo o ruchu drogowym, "Skręcanie lub zawracanie, o których mowa w ust. 1 i 2, jest dozwolone pod warunkiem, że kierujący zatrzyma się przed sygnalizatorem i nie spowoduje utrudnienia ruchu innym jego uczestnikom". Dzięki temu kierujący zyskuje czas niezbędny do sprawdzenia, czy wjeżdżając za znak nie doprowadzi do kolizji z pieszym.

Problem w tym, że zatrzymanie obowiązuje nas nawet wówczas, gdy występowanie sygnalizatora S-2 (czerwone światło z zieloną strzałką) nie ma związku z przejściem dla pieszych. Co więcej, sam sygnalizator S-2 - przynajmniej teoretycznie - powinien być stosowany wyłącznie w miejscach, w których "nie występuje kolizja z innymi uczestnikami ruchu". Patrząc z tej perspektywy, konieczność zatrzymania pojazdu przed sygnalizatorem, nie znajduje żadnego racjonalnego wytłumaczenia.

Nie dziwi więc, że - w praktyce - przepis stosowany jest niemal wyłącznie przez kursantów nauki jazdy. Ci, czasem jeszcze na kursie, często doświadczają pierwszej w życiu kolizji spowodowanej najechaniem na tył prowadzonego przez nich pojazdu...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy