Gonił BMW z kartką „pomocy” na tylnej szybie. Czy to było porwanie?
Jeden z kierowców podróżujących drogą ekspresową S5 zauważył BMW z powieszoną na tylnej szybie kartką "pomocy". Mężczyzna postanowił zareagować i powiadomił o wszystkim policję. W końcu służby ustaliły, kto jest właścicielem auta.
Ostatnio na drodze ekspresowej S5 dzieje się całkiem sporo. Pisaliśmy już o kierowcy, który jadąc tą trasą w kierunku Wrocławia zauważył kota leżącego na środku prawego pasa i bez chwili zawahania postanowił zatrzymać się i uratować życie zwierzęcia. Choć mężczyzna zdawał sobie sprawę z zagrożenia, stwierdził, że "było warto".
Popularność ostatnio zdobyło również nagranie z Teslą Model 3 w roli głównej. Według autora filmu kierująca autem spała za kierownicą. Oglądając nagranie rzeczywiście można uznać, że samochód jechał na włączonym "autopilocie" i to on reagował na sytuację na drodze. Okazało się jednak, że sytuacja wyglądała nieco inaczej. Mimo to problemem wciąż było zachowanie kierującej.
Teraz do tego grona nietypowych sytuacji nagranych na drodze S5 dołącza kolejna. Autor nagrania podróżował wspomnianą trasą z Wrocławia do Poznania, kiedy w pewnym momencie wyprzedziło go srebrne BMW. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że nagrywający dostrzegł umieszczoną na tylnej szybie pojazdu kartkę z napisem "POMOCY". Początkowo jednak nie reagował, ponieważ uznał to za głupi żart.
Być może właśnie w tym momencie autorowi nagrania przypomniały się różne przypadki porwań, o których słyszał wcześniej i postanowił działać. Zbliżył się do BMW i poprosił swoją żonę o zrobienie zdjęć.
Kierowca auta niemieckiej marki zorientował się jednak, że ktoś za nim podąża i przyspieszył. Nagrywający nie chciał jednak odpuścić.
Stwierdził potem kierowca. W końcu poprosił żonę, by ta zadzwoniła na policję.
Sprawa ma jednak ciąg dalszy. Z informacji uzyskanych przez portal "moto.pl" wynika, że policjanci z Trzebnicy namierzyli właściciela samochodu. Nie było to jednak łatwe, ponieważ wezwany na miejsce patrol nie był w stanie namierzyć auta zgodnego z opisem. Dodatkowy problem z ustaleniem właściciela stanowiły zagraniczne tablice rejestracyjne. W końcu jednak udało się go zidentyfikować. Jak się okazało, nie było żadnego porwania. Wszystko to tylko (i aż) głupi żart.
Teraz funkcjonariusze ustalają, czy w związku z tą bardzo głupią sytuacją nie doszło do złamania przepisów ruchu drogowego. Chwalą też zachowanie autora nagrania, który nie uległ społecznej znieczulicy, zainteresował się sprawą i powiadomił o całym zdarzeniu służby.