Ekrany akustyczne, czyli duży przekręt

Gdyby postęp w rozwoju infrastruktury drogowej mierzyć nie liczbą kilometrów oddawanych do użytku nowych autostrad i ekspresówek, lecz umieszczanych wzdłuż nich ekranów akustycznych, Polska należałaby pod tym względem do absolutnej światowej czołówki.

Budżet na ekranach mógł stracić nawet mld zł / Fot: Lech Gawuc
Budżet na ekranach mógł stracić nawet mld zł / Fot: Lech GawucReporter

Dźwiękochłonne zapory stawia się u nas gdzie popadnie, nawet w najgłębszych leśnych ostępach. To prawda, w trosce o zwierzęta budujemy dla nich za grube miliony wygodne kładki i tunele (jakiś czas temu w telewizji wystąpił działacz organizacji ekologicznej, stanowczo domagając się wymiany świeżutkiej nawierzchni przepustu dla żab pod autostradą, bo ta, którą położono, mogła, jego zdaniem, urażać odnóża płazów), ale żeby w tak kosztowny sposób chronić je przed dobiegającym z szosy hałasem?

Nie tylko wyznawcy teorii spiskowych wietrzyli w takich działaniach przekręt, na którym firmy z antydecybelowej branży zarabiają ogromne pieniądze. Po licznych doniesieniach w mediach sprawą zainteresowała się wreszcie prokuratura. Zmotywowało ją podejrzenie, że na stawianiu niepotrzebnych ekranów traci skarb państwa - mówi się tu o kwocie nawet miliarda złotych. Ekranowe szaleństwo powoduje jednak również inne uciążliwości.

To żadna przyjemność jechać samochodem szczelnie obudowaną dźwiękochłonnymi zaporami drogą. Tak jak na słynnej zakopiance między Myślenicami a Lubniem. Kiedyś podróżujący tędy kierowcy i pasażerowie mogli spokojnie podziwiać malowniczy krajobraz. Teraz przemieszczają się dużo szybciej, lecz jakby w tunelu...

To wielki powód do zgryzoty być właścicielem przydrożnej restauracji, nagle oddzielonej od ruchliwego szlaku komunikacyjnego wysoką na kilka metrów ścianą.

I nie jest bynajmniej miło budzić się w mieszkaniu, z którego widok na świat całkowicie przesłania konstrukcja z dźwiękochłonnych paneli. Na ogół zresztą brzydka, szybko pokrywana bazgrołami i niecenzuralnymi epitetami w wojnach piłkarskich kiboli.

Ekrany komplikują dostęp do przystanków komunikacji publicznej, utrudniają prowadzenie biznesu, mogą powodować uczucie klaustrofobii. Nic dziwnego, że ich budowa, kiedyś pożądana i wręcz wymuszana, teraz coraz częściej budzi protesty. Tak było m.in. w Limanowej w Małopolsce, w Krakowie (os. Ruczaj), w Lubiczu koło Torunia, w Poznaniu.

Właściciel pewnej firmy ochroniarskiej dostał zlecenie z województwa świętokrzyskiego.

- Mieliśmy zapewnić bezpieczeństwo i umożliwić normalną pracę robotnikom przedsiębiorstwa, modernizującym drogę w jednej z tamtejszych miejscowości. Jej mieszkańcy protestowali przeciwko bezsensownemu ich zdaniem stawianiu ekranów akustycznych - opowiada. - Na miejscu zorientowałem się, że ci ludzie, na ogół starsi, schorowani i bezbronni, mieli absolutnie rację. Machnąłem ręką na pieniądze, zabrałem swoich chłopaków i wróciliśmy do domu.

Po protestach, budowa i tak została wkrótce wstrzymana...

Urzędnicy rozkładają bezradnie ręce i tłumaczą, że do stawiania ekranów zmuszają ich przepisy. No to może warto im się przejrzeć i zmienić? I na nic zda się zrzucanie winy na Unię Europejską i zasłanianie jej dyrektywami. Trudno przypuszczać, by na przykład Niemcy czy Austriacy byli mniej wyczuleni na problemy ochrony środowiska przed hałasem, a przecież ekranowemu rozpasaniu jakoś nie ulegli...

PS. Prokuratura Okręgowa w Warszawie ma zbadać sprawę ekranów stawianych przy autostradach także tam, gdzie prawdopodobnie nie było to potrzebne. O sprawie tej mówił premier Donald Tusk w swoim drugim expose tydzień temu.

Rzecznik Prokuratora Generalnego Mateusz Martyniuk powiedział, że po analizie materiałów prasowych w PG zapadła decyzja o przekazaniu sprawy do wyjaśnienia warszawskiej prokuraturze.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas