Dlaczego jeżdżę lewym pasem? Bo prawym jest gorzej

Za jedną z najgorszych cech zmotoryzowanych Polaków uchodzi uporczywa jazda lewym pasem na drogach dwupasmowych. Jak przeczytałem w jednym z czasopism, na niektórych jezdniach z prawego pasa korzysta zaledwie co dziesiąty kierowca. Dzieje się tak, chociaż ponoć lewy pas jest znacznie wolniejszy od prawego, w miastach aż o 20 proc. (*)

Bardzo chciałbym poznać metodykę badań, które dały takie rezultaty. Kto, kiedy i gdzie je prowadził? Na których drogach i na których ich odcinkach? O jakiej porze dnia i roku? W jak długim czasie? Ile pojazdów wzięto pod uwagę? Jeżeli, jak wynika ze wspomnianego tekstu, była to próba jednorazowa, przeprowadzona na ulicach Warszawy, na dystansie 25 kilometrów, przez trzech dziennikarzy w trzech samochodach, to z całym szacunkiem dla redakcji i samych testujących, lecz nie pozwala ona na wyciąganie jakichkolwiek ogólnych wniosków.

Reklama

Przypomina mi to starą anegdotkę o humaniście, matematyku i logiku, którzy podróżując pociągiem przez Holandię zwrócili uwagę na parę pasących się przy torach krów.

- Krowy w Holandii są czarno-białe - orzekł humanista.

- Nie, na podstawie naszych obserwacji możemy jedynie powiedzieć, że przynajmniej dwie krowy w Holandii są czarno-białe - sprostował jego wypowiedź matematyk.

- Obaj się mylicie - stwierdził logik - Ja nie ośmieliłbym się powiedzieć nic ponad to, że dwie krowy w Holandii są czarno-białe od strony, od której je widzieliśmy...

No właśnie. A zatem jedyne, co z całą pewnością wykazały pomiary dokonane przez wspomnianych dziennikarzy i ich osobiste doświadczenie wyniesione z testu, to to, że w określonym dniu i o określonej godzinie pokonanie określonej trasy najmniej czasu zajęło pojazdowi poruszającemu się wyłącznie prawym pasem ruchu, a najwięcej temu, który przemieszczał się pasem lewym.

Przyznaję się, że ja też ulegam rzekomo zgubnemu nawykowi jazdy lewym pasem. Uważam, że w mieście rozsądek nakazuje korzystanie z całej szerokości jezdni. To sprzyja płynności ruchu. Gdyby wszyscy kurczowo trzymali się pasa prawego, lewy pozostawiając pusty, korki byłyby jeszcze dłuższe niż obecnie.

Lewy pas ma też zazwyczaj lepszą nawierzchnię. Bez wystających lub zapadniętych studzienek kanalizacyjnych, kolein, błota i piasku gromadzącego się na skraju drogi.

Trzymając się lewego pasa unikam stresujących, bliskich spotkań z rowerzystami, jadącymi przy krawężniku (albo i dalej od niego, bo i oni przecież nie lubią studzienek i wyrw w asfalcie).

Na lewym pasie ustawiam się, gdy zamierzam skręcić w lewo. Odkładanie tego manewru na ostatnią chwilę powoduje, że mam ogromne problemy z przebiciem się na właściwy pas, staję się zawalidrogą i wzbudzam irytację innych kierowców. Po co mi to?

Również poza miastem, na ruchliwych odcinkach autostrad, dróg ekspresowych, zatłoczonych obwodnic, często czuję się wręcz zmuszony do jazdy lewym pasem. Tak jest po prostu wygodniej i bezpieczniej. Kiedy, zgodnie z przepisami, zjadę na pas prawy, trudno mi jest potem wyprzedzić jakikolwiek pojazd. Prawie nikt bowiem nie ułatwia tego manewru i nie zwalnia na widok włączonego lewego kierunkowskazu auta na prawym pasie. Wszyscy pędzą na złamanie karku, jeden za drugim. Nie ma czasu i miejsca, by bez ryzyka wpasować się w ten potok samochodów. Więc wlokę się za jakąś rozklekotaną  ciężarówką, klnąc na czym świat stoi. I obiecuję sobie, że następnym razem nie będzie bata, abym zjechał z lewego pasa na prawy. Nawet jeżeli jakiś ścigant będzie mnie z tyłu spędzał z niego światłami.

Tu dotykamy kolejnej, często krytykowanej przywary polskich kierowców, czyli nie zachowywania bezpiecznej odległości od poprzedzającego pojazdu. W wielu krajach jest to surowo karane wykroczenie. U nas norma, jednak wynikająca nie tyle ze złej woli czy braku zdrowego rozsądku, co z ogólnych zwyczajów, panujących na drogach. Jeżeli staram się jechać w bezpiecznej odległości od samochodu przede mną, to zawsze ktoś za mną uzna, że powstała luka, którą absolutnie trzeba wypełnić. Wyprzedza mnie i wskakuje tuż przed mój zderzak. Co mi dało przestrzeganie przepisów? Nic, tylko zepchnęło na dalsze miejsce w kolumnie aut. Więc następnym razem ja też jadę zderzak w zderzak.

Myślę, że wielu kierowców w Polsce chciałoby jeździć przepisowo i kulturalnie jednak nie pozwalają im na to realia, w których na co dzień funkcjonują. Nie od dziś wszak wiadomo, że kto wszedł między wrony, musi krakać jak i one...
Adam Krynicki  
(*) - list do redakcji    

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy