Takie dzieci, tacy rodzice

1 września rozpoczyna się rok szkolny. I znowu te okazjonalne materiały w telewizji, w których pan policjant ostrzega, jak bezpiecznie jeździć w pobliżu szkół. Reportaże o tym, jak pani w szkole uczy dzieci przechodzenia przez jezdnię. Czyli wszystko cacy, jesteśmy wspaniali, nowocześni, europejscy, troszczymy się bardzo o najmłodszych uczestników ruchu. Sami dajemy im wspaniały przykład...

Zawsze byłem wrogiem zakłamania, hipokryzji, działań pozorowanych, a także zwykłej głupoty, która szerzy się jak makiem zasiał. Niestety, w Polsce edukacja motoryzacyjna najmłodszych charakteryzuje się w znacznej mierze właśnie takimi cechami. Wiele szumu, zwłaszcza gdy wydarzy się jakiś wypadek z udziałem dziecka, mądre wypowiedzi specjalistów, różnych psychologów, pedagogów itd. A potem wszystko wraca do normy, do codziennej ponurej polskiej rzeczywistości.

Dziecko nie jest pełnosprawnym uczestnikiem ruchu

Badania naukowe wykazują, że dziecko ma inne, uboższe niż dorosły, predyspozycje psychofizyczne do uczestniczenia w ruchu drogowym. W szczególności dziecko:

Reklama

- ma ograniczone pole widzenia, a niski wzrost zawęża je jeszcze bardziej,

- jest gorzej widoczne dla kierujących (z tych samych powodów)

- widzi kontrastami, spostrzega drogę (ulicę) w sposób statyczny, myli wielkości i odległości,

- ma problemy z hałasem, który  rozprasza jego uwagę, reaguje na raz tylko na jeden dźwięk, - ma trudności z określeniem odległości i kierunku, z którego dobiega dźwięk,

- nie ma poczucia czasu, nie potrafi ocenić prędkości pojazdu i odległości od niego,

- może objąć swoją uwagą zaledwie 2-3 elementy jednocześnie,

- pod wpływem silnych bodźców potrafi wbiec bez zastanowienia na jezdnię

- nie umie zrozumieć złożonej sytuacji drogowej ze względu na brak doświadczenia,

- nie zna pojęcia drogi hamowania pojazdu,  nie potrafi jej określić ani zrozumieć

- utrwala w sobie błędne zachowania, jeżeli dotychczas udało się mu uniknąć wypadku

- mylnie uznaje miejsca znane jako bezpieczne

- naśladuje dorosłych, w tym ich nieprawidłowe zachowania

- przejmuje od dorosłych i rówieśników często skandaliczny stosunek do przepisów ruchu.

Oznacza to, że dziecko narażone jest na wypadek o wiele bardziej, niż dorosły, bo nie potrafi w porę dostrzec i ocenić zagrożeń, a jego reakcje mogą być dla kierowcy zupełnie zaskakujące i nieobliczalne. Mowa tu o dzieciach w wieku 0-10 lat.

Tu widzimy takie właśnie przykłady:

Dziewczynka, wbiegając za deskorolką na jezdnię, nie zauważa autobusu. Deska jest dla niej najważniejsza, nie widzi nic innego. Potem wpada na sąsiedni pas ruchu, po którym na szczęście nie jechał żaden pojazd. A gdyby jechał?....

Tu kolejny przykład:

Chłopiec na rowerze wjeżdża tu przed  samochód, w ogóle nie oglądając się, nie upewniając, czy może wjechać na jezdnię. Nie myśli o zagrożeniu, nie jest tego nauczony, nie powinien więc w ogóle jeździć na tym rowerku. I jeszcze jeden podobny przypadek. Tatuś grzebie przy samochodzie, a mały chłopiec wbiega na jezdnię:

We wszystkich prezentowanych na filmach przypadkach kierowcy wykazali się refleksem i dzięki temu nie doszło do tragedii. Gdyby jednak było inaczej, rodzice mieliby pretensje do całego świata, a przede wszystkim do kierowcy samochodu, a media nazwałyby go piratem, który rozjechał biedne dziecko. A w rzeczywistości to jest wasza wina. Nie nauczyliście swojego potomka, jak zachować się na drodze.

Szkoła to worek fikcji, absurdu i pobożnych życzeń

Kto powinien zatem przygotować dzieci do bezpiecznego poruszania się po drogach? Oczywiście rodzice i szkoła. To tylko teoria. W praktyce jedna strona oczekuje, że zrobi to ta druga... A rezultaty takiego myślenia właśnie widzimy.

W szkołach wychowanie komunikacyjne stanowi zaledwie fragment przedmiotu pt.: zajęcia techniczne. Techniczne? Dobrze, że w tym pakiecie nie umieszczono jeszcze  wychowania seksualnego...

Już sam fakt ulokowania tak ważnych zagadnień jak przygotowanie dzieci do bezpiecznego poruszania się po drogach we wspólnym worku z gotowaniem, szydełkowaniem itp. jest nieporozumieniem i świadczy o tym, że wciąż wychowania komunikacyjnego nie traktuje się priorytetowo. A oddzielnymi przedmiotami są przecież muzyka i plastyka. No tak, lepiej umieć rysować i śpiewać, niż przechodzić przez jezdnię...

Autorzy programów nauczania i różni fachowcy z ministerstwa oraz kuratoriów szermują naukowymi teoryjkami i bełkotliwą nowomową (oto cytat):

"Wiadomości i umiejętności, które uczeń zdobywa w szkole podstawowej, są opisane, zgodnie z ideą europejskich ram kwalifikacji, w języku efektów kształcenia."

Poczytajmy zatem, co uczeń ma umieć w zakresie "wychowania technicznego" już po ukończeniu I klasy podstawówki:

" - zna ogólne zasady działania urządzeń domowych (np. latarki, odkurzacza, zegara), posługuje się nimi, nie psując ich,

- buduje z różnorodnych przedmiotów dostępnych w otoczeniu np. namiot, szałas, wagę (...),

 - wie, jak bezpiecznie poruszać się po drogach (w tym na rowerze) i korzystać ze środków komunikacji, wie jak zachować w sytuacji wypadku, np. umie powiadomić dorosłych, zna telefony alarmowe."

No brawo, super! Co do umiejętności posługiwania się latarką, potrafią to już nieraz 3-letnie dzieci. Widocznie szkoła z góry zakłada, że trafiają do niej jednostki wyjątkowo niedorozwinięte. Szałas i namiot to bardzo ważne sprawy, tak tak....

Czytajmy dalej. Co wie uczeń po ukończeniu III klasy podstawówki w zakresie ruchu drogowego?

"- wie, jak bezpiecznie poruszać się po drogach (w tym na rowerze) i korzystać ze środków komunikacji, wie jak zachować w sytuacji wypadku."

A zatem tyle samo, co po zaliczeniu I klasy. Ogólniki i frazesy.

Widać, zatem wyraźnie, że MEN nie ma żadnej konkretnej koncepcji programowej wychowania komunikacyjnego i zdaje się na inicjatywę nauczycieli.

Mimo to są pedagodzy, którzy traktują tę problematykę bardzo serio i wkładają wiele wysiłku i serca, aby dzieci nauczyć choćby prawidłowego przechodzenia przez jezdnię. Przybywa też wciąż pomocy naukowych, podręczników, zeszytów do ćwiczeń, filmików edukacyjnych. Może nie wszystkie są najwyższego lotu, ale to zawsze coś.

Są jednak i takie szkoły, w których przygotowanie  najmłodszych do uczestniczenia w ruchu drogowym traktuje się jako zło konieczne. Przykład płynie z góry. Na lekcjach wychowania komunikacyjnego odbywają się godziny wychowawcze,  nauczycielki, które często same nie mają nawet prawa jazdy, opowiadają dzieciakom jakieś nudne historyjki.  Nawet egzamin na kartę rowerową często jest demoralizującą fikcją. Znam przypadki, kiedy to uczniowie otrzymywali ją nie odbywając żadnego egzaminu praktycznego. Dobry przykład na dalsze, dorosłe życie...

Rodzice robią jeszcze gorzej

Oczywiście nie wszyscy, ale... Dzieci uważnie obserwują, jak zachowują się rodzice i naśladują ich.  Skoro mamusia przechodzi przez jezdnię przy czerwonym świetle, no to przecież tak można. Skoro tatuś w miejscu, gdzie jest ograniczenie do 50 km/h, jedzie setką, no to znaczy, że przepisy wolno łamać!

W dodatku wasze pociechy słuchają pilnie, co mówicie. Słyszą więc, jak wyśmiewacie durne - waszym zdaniem - przepisy i ograniczenia, policjantów, strażników miejskich, jak drwicie z prawa. Gdy trochę podrosną, będą postępować tak samo.

A zatem demoralizujecie swoje dzieci, uczycie ich, że prawo jest dla frajerów, a prawdziwy Polak musi jej omijać, cwaniakować, szydzić z innych.

W dodatku obrażacie swoje dzieci, bo widocznie uważacie, że są ślepe i głuche albo niedorozwinięte, skoro wydaje się wam, iż nie widzą waszego niebezpiecznego postępowania, nie słyszą tego, o czym mówicie między sobą.

Tutaj klasyka. Czerwone sygnał na przejściu, a mamusia ciągnie dziecko za rękę:

Tutaj z kolei inna mądra matka na rowerze jedzie po przejściu, a dziecko za nią:

 I jeszcze jeden wyrazisty przykład bezmyślności i braku wyobraźni. Kobieta z dwojgiem dzieci wkracza dziarskim krokiem na jezdnię, w ogóle nie upewniając się, czy może to uczynić bezpiecznie. Dopiero gdy dostrzega nadjeżdżający samochód, stara się powstrzymać dzieci.

Idąca z nią dziewczynka, licząca około 11-12 lat, w ogóle nie spogląda na jezdnię, a przecież powinien to być odruch, niezależnie od tego, czy idziemy sami, czy z kimś. Tacy właśnie jesteście, kochani rodzice. Oto, jak wspaniale uczycie dzieci bezpiecznych zachowań na drodze...

Młodzież jest zdemoralizowana i już za późno na naukę

Starsze dzieci (od 11 lat w górę) czyli młodzież wie już wszystko. Wie, jak rodzice łamią przepisy, widzi, jak rówieśnicy lekceważą wszelkie normy i wartości. W dodatku ma wzorce z internetu, ogląda filmiki, w których ich idole pokazują, że można jeździć bez "prawka", że można przekraczać dozwoloną prędkość, uciekać przed policją itd.

A potem jeszcze trochę dopalaczy czy innego świństwa i  mamy odmóżdżone fejsbukowe pokolenie w pełnej krasie.  

Na edukację motoryzacyjną jest już za późno. Zresztą na inną też. Z danych Centralnej Komisji Egzaminacyjnej wynika, że w tym roku matury nie zdało 20,5% uczniów. A zatem co piąty młodzieniec nie poradził sobie z tym elementarnym egzaminem.

Zachowania młodzieży widać natomiast na ulicy. Dzieci wybiegły ze szkoły, zapaliły papierosy i... jedno wepchnęło drugie pod samochód:

Oto, jak cudownie szkoła kształci i wychowuje. Wspaniałe, jakże inteligentne zabawy.

Kolejny filmik to już młodzież, czyli miejscowi tzw. ziomale, którzy wszystko wiedzą najlepiej, gdzieś mają cały kodeks drogowy i robią, co im się podoba. Tu jeden z nich o mało nie dostał się głową pod samochód. Trzeba być kompletnym bezmózgiem, by wykonywać rowerem takie manewry na krawężniku, tuż przy ruchliwej jezdni.

Młodzież przyszłością narodu

O tym, jak kiepsko wyedukowane komunikacyjnie są  dzieci i młodzież, świadczą statystyki:

Okazuje się, biorąc pod uwagę obiektywny wskaźnik pieszych - sprawców wypadków na 10.000 populacji, że najwięcej powodują ich nie dorośli, ale dzieci w wieku 7-14 lat, a następnie młodzież w wieku 15-17 lat. To przerażające!

Zwróćmy uwagę, że najniższy wskaźnik występuje w grupie wiekowej 0-6 lat, a więc w okresie, kiedy dzieci jeszcze same nie poruszają się po drogach. Kiedy rozpoczyna się edukacja szkolna, wskaźnik ten, o zgrozo, gwałtownie idzie w górę.

Dowodzi to niezbicie, że dzieci nie są przygotowane do prawidłowego, bezpiecznego poruszania się po drogach.

Potem, kiedy dorosną i dorwą się do samochodów i motocykli, czy potrafią nimi bezpiecznie kierować? Oczywiście też nie!

Prezentuje to wskaźnik sprawców wypadków wśród kierujących.

 Dzieci i młodzież nie powodują - jako kierujący - znacznej liczby wypadków, ale to dlatego, że ich udział procentowy w ruchu pojazdów jest relatywnie niewielki. Nie mogą jeszcze jeździć samochodami i motocyklami. Ale już od 14 roku życia wskaźnik zaczyna rosnąć, kiedy to dzieciaki dosiadają rowerów, motorowerów, skuterów.

Gwałtowny boom tragicznego żniwa zaczyna się jednak, kiedy kończą 18 lat i robią "prawko" (albo jeżdżą bez niego), korzystając z samochodu tatusia albo kupując jakiś złom i popisując się przed kolegami.

Popatrzcie na słupki na wykresie. Nie jest wcale prawdą, że najwięcej wypadków powodują starsi kierowcy albo ludzie w sile wieku.

Nie! Najwięcej wypadków powoduje właśnie ta radosna młodzież, która jeszcze przed chwilą była otumanioną gimbazą, a teraz korzysta z pełni praw człowieka dorosłego, chociaż ma jeszcze pusto w głowie.

To właśnie oni zabijają i ranią siebie i innych. Dopiero, kiedy nieco ochłoną, a część z nich się powybija, wtedy wskaźniki zaczynają opadać.

Wychowanie komunikacyjne jest na dennym poziomie

Wniosek płynie stąd prosty. W Polsce ani rodzice, ani szkoła nie umieją przygotować dzieci i młodzieży do bezpiecznego poruszania się po drogach.

Rodzice nie mają na to zazwyczaj czasu ani chęci, bo w pogoni za kasą, w tej walce szczurów o przetrwanie, nie starcza im już sił na edukację swoich dzieci. Uważają, że zrobi to szkoła, a ponadto prezentują często dyletancki poziom wiedzy o przepisach i zasadach ruchu drogowego. Co gorsza, demoralizują swoje pociechy, sami naruszając kodeks drogowy i wypowiadając negatywne opinie o nim.

Często dzieci stają się też ofiarami wypadków spowodowanych przez swoich rodziców. W dodatku tatusiowie i mamusie często patrzą bezkrytycznie na swoje latorośle, mają pretensje do instruktorów nauki jazdy i egzaminatorów: "przecież mój Pawełek tak dobrze jeździ, a oblał egzamin". Dopiero potem, gdy Pawełek zginie w wypadku albo kogoś zabije, jest rozpacz i zdziwienie, jak to się stało...

Szkoła z kolei nie ma do zaoferowania dzieciom i młodzieży żadnej nowoczesnej, interesującej formy edukacji motoryzacyjnej. Eksperci z MEN i kuratoriów operują różnymi naukowymi farmazonami,  kreują mądre europejskie standardy programowe, ale to nie dociera do dzieci, które są zresztą bardzo uwrażliwione na wszelki fałsz, bo jeszcze nie nauczyły się życia.

Nauczyciele nie są należycie przygotowani, nie mają pomysłu na interesujące wychowanie komunikacyjne, a często boją się także prowadzić lekcje w normalnym ruchu drogowym. I trudno im się dziwić, bo prawo jest chore, a nikt nie chce mieć potem na głowie prokuratora i nawiedzonych rodziców.

Media też nic nie robią w tym zakresie, poza okazjonalnymi reportażami, tak jak choćby z okazji 1 września. A potem cisza, bo są ważniejsze tematy. Stacje telewizyjne faszerują nas ogłupiającymi i durnymi reklamami, a ile jest w nich spotów na temat bezpieczeństwa na drogach? Praktycznie zero!

A dzieci oraz młodzież czerpią wzorce w internetu, z gier, w których ma się 7 żyć,  z patologicznych zachowań dorosłych i rówieśników. Skutki widzimy...

Polski kierowca

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wypadek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy