Radosne poselskie pomysły a rzeczywistość
W polskim kodeksie drogowym niemal co roku wprowadzane są kolejne zmiany. Przypomina mi to poważnie chorego pacjenta, który poddawany jest wciąż kolejnym zabiegom przez dużą grupę lekarzy.
Niestety, często ci lekarze bywają niekompetentni i okazują się niekiedy zwykłymi znachorami. Kto doradza posłom?
Zapewne niektórzy posłowie mają nawet dobre intencje i proponując zmiany w Prawie o ruchu drogowym chcą istotnie poprawić bezpieczeństwo na polskich drogach. Tyle tylko, że zmiany w danej dziedzinie powinni wprowadzać fachowcy, a przynajmniej należy z prawdziwymi fachowcami konsultować takie pomysły.
A jak to wygląda w praktyce? Najczęściej konsultantami są urzędnicy dobierani z klucza albo tzw. działacze, czyli szefowie różnych organizacji, fundacji itp. Podobnie zresztą postępują media. Jak już sobie kogoś upatrzą jako "eksperta" w danej dziedzinie, to ten ekspert co chwilę jest proszony o wypowiedź, o skomentowanie jakiegoś zdarzenia.
I to nic nie szkodzi, że tenże "ekspert" ględzi jak potłuczony, przyprawiając o mdłości prawdziwych fachowców. Akurat do niego dziennikarze mają telefon, wiec nie fatygują się, by poszukać kogoś innego. A przy okazji pan "ekspert" skwapliwie promuje swoją osobę.
Gdyby posłowie zapytali kilkunastu zwykłych, szeregowych policjantów z drogówki, co oni sądzą o różnych radosnych sejmowych pomysłach, to być może z niektórych swoich koncepcji zawczasu by zrezygnowali, jeszcze przed pierwszym czytaniem. Podobnie zasadne i pożyteczne byłyby konsultacje wśród kierowców zawodowych, bo oni jeżdżą najwięcej i bez wątpienia ich uwagi wiele by dały.. Komu chce się jednak przeprowadzać takie konsultacje?
Podstawowy błąd
Twórcy nowych przepisów zapominają też o najważniejszej zasadzie: nawet najlepszy przepis nie jest nic wart, jeśli nie uda się go wyegzekwować. Staje się wówczas jedynie kolejną fikcją.
Pokutuje często przeświadczenie, że jeśli wprowadzimy nowy artykuł, paragraf, to załatwimy dany problem. Niestety, nie jest to takie proste. Zwłaszcza, że Polacy często mają przepisy w głębokim poważaniu.
Jeśli umieszczę na każdej uliczce tabliczki z napisem: "Rzucanie śmieci na chodnik surowo zabronione", to czy oznacza to, że wszyscy przechodnie się tym przejmą i przestaną rzucać papierki, pety, puszki po napojach i inne rzeczy? Akurat!
Efekt będzie tylko taki, że wydam mnóstwo pieniędzy na te tabliczki i rozbawię publikę, a przy okazji sam się ośmieszę. No chyba, że o to właśnie chodzi, by ktoś na tych tabliczkach zarobił.
Jak to ma być z pieszym: wchodzi czy oczekuje?
Nowy poselski projekt (druk sejmowy 1859) zakłada wprowadzenie następujących zmian:
1. "Pieszy wchodzący na (..) przejście lub znajdujący się na nim ma pierwszeństwo przed pojazdem",
2. "Kierujący pojazdem, zbliżając się do przejścia dla pieszych, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustąpić pierwszeństwa pieszemu, który oczekuje bezpośrednio przed przejściem na możliwość bezpiecznego przekroczenia jezdni lub znajduje się na przejściu."
Już pomiędzy tymi dwoma proponowanymi zapisami istnieje logiczna sprzeczność. W pkt. 1 jest mowa o pieszym "wchodzącym na przejście", który to pieszy ma mieć pierwszeństwo przed pojazdem. W pkt. 2 mówi się natomiast o obowiązku ustąpienia przez kierującego pojazdem pierwszeństwa pieszemu "który oczekuje bezpośrednio przed przejściem na możliwość bezpiecznego przekroczenia jezdni".
Nasuwa się zatem pytanie: czy pieszy ma mieć pierwszeństwo tylko wtedy, gdy właśnie wchodzi na przejście, czy też także wtedy, gdy oczekuje? Jest to przecież niebagatelna kwestia. Szkoda, że nikt z twórców proponowanych zmian tego nie zauważył.
Jeśli już tworzymy nowe prawo, to dopracujmy je merytorycznie, a nie produkujmy chałtury.
Pomysł nie jest zły, ale...
Aby nie było niejasności, muszę podkreślić, że daleki jestem od wyśmiewania się z dla zasady z poselskich projektów. Wręcz przeciwnie, uważam, że pomysł poseł Beaty Bublewicz wcale nie jest taki zły.
W wielu krajach skandynawskich istotnie panuje taki obyczaj, że gdy kierowca widzi zbliżającego się do przejścia albo stojącego przy krawężniku przed przejściem pieszego, zatrzymuje pojazd i ustępuje mu pierwszeństwa. Widziałem coś takiego na własne oczy na przykład w Norwegii. Dla Polaka jest to rzecz jasna szokujące, podobnie, jak często słowo dziękuję, przepraszam, bardzo proszę ...
Tyle tylko, że tam, w Skandynawii, takie godne naśladowania zachowania kierowców powodowane są nie rygorystycznymi przepisami ruchu, ale wysokim poziomem kultury społeczeństwa. Tym samym obawiam się, że w warunkach wszechobecnego na polskich drogach chamstwa nie ma szans na wdrożenie podobnych wzorców w naszym kraju.
Popieram projekt, że pieszy wchodzący na przejście powinien mieć pierwszeństwo (a nie tak, jak dotychczas, tylko pieszy znajdujący się już na przejściu), pod warunkiem wszakże, że przechodzeń ten nie wkroczy tuż przez jadącym z dużą prędkością pojazdem.
Powstaje tylko pytanie: co należy rozumieć pod pojęciem "wchodzącego na jezdnię pieszego"? Czy "wchodzącym" staje się pieszy, który wysunie nogę poza obręb krawężnika? Czy dopiero, gdy postawi jedna stopę na przejściu?
Co to zmieni w praktyce?
Zadam teraz zasadnicze pytanie: jeśli nawet ta proponowana przez posłów innowacja zostanie wprowadzona w życie, to co to zmieni w praktyce, na co dzień?
Ludzi nie da się nauczyć kultury za pomocą przepisów.
Nadal więc będą kierowcy agresywni, prostaccy i chamscy, którzy pieszego uważają za nic. Będą zatem przejeżdżać pieszym tuż przed nosem, będą poganiać opieszale przechodzących rykiem silnika, będą straszyć przechodniów dojeżdżając z duża prędkością do przejścia i zmuszając ich do ucieczki. I nic tu nie pomoże wspominana nowelizacja prawa. Wspomniani kierowcy będą mieli tę zmianę prawa w głębokim poważaniu, o ile w ogóle się o nie dowiedzą.
Będą również nadal jeździć kierowcy pozbawieni wyobraźni i rozumu, którzy omijają stojący przed przejściem samochód (przepuszczający przechodniów) i rozjeżdżają pieszego, a potem tłumaczą się naiwnie, że tego człowieka nie zauważyli... Na tych kierowcach proponowana zmiana też nie zrobi żadnego wrażenia. Trudno zresztą wymagać od niedouczonych przygłupów, by studiowali zmiany w kodeksie drogowym, skoro i tak go nie znają.
No i będą też na szczęście wśród nas także kulturalni i rozsądni kierowcy, którzy niezależnie od takich czy innych przepisów ustępują pierwszeństwa pieszym, ułatwiają im przejście, bo wiedzą, że przecież sami też bywają pieszymi. Wiedzą, że ich matki, żony, dzieci też korzystają z przejść. Bo rozumieją zasadę: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe.
Kamera nad każdym przejściem?
Aby wyegzekwowanie proponowanych przepisów miało realne szanse, nad każdym przejściem należałoby umieścić kamery. W interesie nie tylko pieszych, ale i kierowców! Policja nie jest w stanie wyegzekwować przestrzegania takich przepisów, tak zresztą, jak to się dzieje obecnie.
Gdyby przejścia monitorowały kamery, wówczas można by karać tych kierujących, którzy nie ustąpili pierwszeństwa pieszemu, a szczególnie tych, którzy w brutalny sposób zmusili pieszego do zatrzymania się na przejściu, cofnięcia albo panicznej ucieczki.
Z drugiej jednak strony kierowca miałby szansę na obronę przed zarzutami potrącenia pieszego, jeśli okazałoby się, że ten pieszy wtargnął bezmyślnie tuż przed rozpędzony samochód albo zmusił kierującego do gwałtownego hamowania.
Pomysł z kamerami oczywiście nigdy nie będzie zrealizowany. Zaraz podniosłoby się szlachetne oburzenie i pojawiły zarzuty, że to nagonka na biednych kierowców.
Póki co, radzę więc Wam, Drodzy Kierowcy, montujcie kamerki w swoich autach, bo często mogą Was one uratować od poważnych kłopotów.
Posłom zaś życzę, by z obłoków zeszli jednak na ziemię i przyjrzeli się wnikliwie, jak wyglądają realia polskiego ruchu drogowego. Zanim zaczniemy ulepszać, spróbujmy najpierw naprawić to, co jest chore. W następnym odcinku będą się pastwił nad pomysłem z defibrylatorami na egzaminie. Jeszcze nie wiecie, co Was czeka, przyszli mistrzowie kierownicy.
Polski kierowca