Producenci samochodów robią z nas durniów

Wydawać by się mogło, że wraz z postępem techniki i wszechogarniającą komputeryzacją współczesne samochody będą coraz bardziej przyjazne dla kierowców, coraz łatwiejsze w prowadzeniu i obsłudze, coraz trwalsze i bezpieczne. Nic bardziej błędnego. Często bywa wręcz odwrotnie.

Obecnie wymiana żarówki w nowym aucie to spore wyzwanie
Obecnie wymiana żarówki w nowym aucie to spore wyzwanieEast News

Przypomina mi się taka oto historia, opowiadana przez  kolegę, który odwiedził znajomych w USA. Byli to wprawdzie Amerykanie polskiego pochodzenia, ale już od kilku pokoleń zamieszkujący za oceanem. No i kiedy tak sobie gawędził z nimi przy jakimś drinku, w pewnym momencie pani domu nieostrożnie szarpnęła za wtyczkę od laptopa i gniazdko wysunęło się ze ściany. Widząc nieporadność gospodarzy, kolega zaproponował:

- Macie śrubokręt i kombinerki? Ja to zaraz naprawię.

- O nie! - zaprotestowała pani domu. - Nie możesz tego zrobić, nie jesteś przecież elektrykiem!

- Oj, tam, bez przesady! - odparł mój kolega. - Przecież to banalnie proste, ja w swoim domu sam naprawiam takie rzeczy.

- Nie, nie! - wtrącił  się gospodarz. - Mógłbyś ulec porażeniu prądem! Nie zgadzam się! Nie masz uprawnień! Mógłbyś spowodować zwarcie i pożar! Zaraz zadzwonię i przyjdzie fachowiec.

Wobec uporu gospodarzy kolega zrezygnował z wyświadczenia im tej drobnej przysługi, ale na długo tę historię zapamiętał. Tam już nauczono społeczeństwo, że do wszystkiego potrzebny jest specjalistyczny serwis. Niczego sam nie rób, tylko wzywaj fachowca i płać!

Chcesz wymienić żarówkę? To najpierw zdejmij zderzak!

Producenci samochodów nie mogą zbytnio windować cen nowych pojazdów, gdyż konkurencja czyha. Można natomiast zbudować takie auto, które wymagać będzie ciągłej pomocy serwisu. Za to zmuszeni jesteśmy płacić, bo gwarancja nie obejmuje np. wymiany żarówek.

Jeszcze nie tak dawno apelowano do kierowców, by wozili w samochodzie zapasowe żarówki. No bo jeśli któraś przepali się gdzieś w trasie, to będzie można ją szybko wymienić. Obecnie należy o tym zapomnieć. W wielu nowoczesnych samochodach wymiana żarówki w reflektorze jest czynnością wysoce skomplikowaną i praktycznie niemożliwą do wykonania samodzielnie.

Ot, choćby w Toyocie Yaris, aby dostać się do żarówki, należałoby mieć dłonie krasnoludka. W przeciwnym bowiem razie nie zdołamy wsunąć ręki z żarówką pomiędzy wewnętrzny korpus reflektora a akumulator. Trzeba więc ten akumulator wyjąć, a to już wiąże się z kolejnymi czynnościami: odkręceniem śruby mocującej baterię, odkręceniem klem. Obawiam się, że wielu współczesnych kierowców miałoby już z takimi czynnościami pewne problemy.  No, ale to jeszcze małe piwo...

Za to w Renault Modus i jeszcze kilku innych samochodach, aby wymienić żarówkę, musimy zdjąć zderzak. Już widzę, jak na drodze, choćby na przydrożnym parkingu, przeciętny kierowca bawi się w takie naprawy.

Warto też dodać, że jeśli nie mamy smykałki do spraw technicznych, to bardzo łatwo coś połamać, wyrwać i już potem nie będzie można złożyć tego z powrotem.

Jedź bez świateł albo wezwij assistance

Kierowca ma do wyboru dwa rozwiązania: jechać dalej z jednym sprawnym reflektorem albo wezwać pomoc. Pierwszy wariant jest oczywiście niebezpieczny, zwłaszcza nocą. Ponadto policjant będzie miał prawo wlepić nam mandat za kierowanie niesprawnym samochodem. Wariant drugi wiąże się  natomiast z niemałym wydatkiem i oczekiwaniem gdzieś na szosie, w połowie drogi, na przyjazd specjalisty.

I to ma być samochód przyjazny dla kierowcy? Warto też dodać, że wymiana żarówki w serwisie kosztuje w przypadku takich aut nierzadko 200-250 zł.

Wiem, że jest sporo takich zmotoryzowanych, zwłaszcza pań, które i tak nie wymieniłyby same żarówki, nawet przy doskonałym dostępie do niej. Byli jednak i są tacy kierowcy, którzy dotychczas z tą czynnością doskonale sobie radzili. Teraz już sobie nie poradzą i o to przecież chodzi producentom aut. Jedź do serwisu i zapłać,bo my mamy z tego zysk.

Czekam na chwilę, kiedy to pokrywa komory silnikowej będzie plombowana i zamykana jakimś specjalistycznym kluczem. Chcesz dolać oleju? To jazda do serwisu! Chcesz uzupełnić płyn spryskiwaczy?  To musisz poprosić fachowca...

Start-stop i kasa hop!

Systemy Start-Stop zapewniają oszczędności tylko na papierzeInformacja prasowa (moto)

To kolejny system, który rzekomo ma służyć nie tylko wygodzie kierowcy, oszczędności, ale i ekologii. Zatrzymujemy auto w korku, naciskamy sprzęgło, dźwignię biegów ustawiamy w położeniu luzu i silnik wyłącza się. Nie emitujemy szkodliwych spalin do atmosfery, nie zużywamy paliwa. Za chwilę znowu trzeba ruszyć, a zatem sprzęgło, I bieg i silnik sam startuje. Co za wspaniałe rozwiązanie!

Tyle tylko, że nie mówi się już o tym, że do działania takiego systemu potrzebny jest już znacznie droższy akumulator, przystosowany do wielokrotnych szybkich rozruchów i ogromnego obciążenia. Rozrusznik także musi być niezwykle trwały i odporny. Wyobraźmy sobie takie podjeżdżanie w korku po parę metrów do przodu. Jedziemy pół godziny, pokonujemy 300 metrów, a silnik startuje i zatrzymuje się 60-80 razy.

Co więcej, każdy rozruch jest dla silnika momentem najbardziej wytężonej pracy, albowiem wówczas występują największe opory nieruchomego wału korbowego, tłoków itd. Wynika stąd prosty wniosek, że takie częste rozruchy skracają żywotność silnika, co wynika wprost z praw fizyki i żaden producent tego nie zmieni. Za auto z systemem start-stop musimy zapłacić średnio około 2.000 więcej. A co będzie, jeśli ten skomplikowany system ulegnie awarii? Oczywiście znowu serwis i konieczność wydania kolejnych niemałych pieniędzy. I o to przecież chodzi!

Robią z nas durniów...

Elektromechaniczny hamulec ręczny to coraz częstszy widok w samochodachInformacja prasowa (moto)

Producenci samochodów nie mogą zbytnio windować cen nowych pojazdów, gdyż konkurencja czyha. Można natomiast zbudować takie auto, które wymagać będzie ciągłej pomocy serwisu. Za to zmuszeni jesteśmy płacić, bo gwarancja nie obejmuje np. wymiany żarówek.

Poza tym, po 2-3 latach ekonomiczny (z punktu widzenia producenta) samochód powinien już zacząć się psuć, a to zmusi jego posiadacza do kolejnych odwiedzin stacji serwisowych i wydatkowania pieniędzy. Naprawa każdego modułu elektronicznego, każdego nietypowego elementu to wydatek co najmniej 1.500-2.000 zł.

Dlatego właśnie wymyśla się systemy start-stop, usprawiedliwiając to wymogami ekologii, dlatego wprowadzono obowiązkowy  system czujników ciśnienia w oponach TPMS (Tyre Pressure Monitoring System), uzasadniając to rzekomymi względami bezpieczeństwa. Koszt wymiany czujnika w jednej oponie to 300 zł., koszt wymiany kół z TPMS to 50-80 zł. , gdyż konieczna jest diagnoza czujników przed rozpoczęciem demontażu opon (pomiar ciśnienia i temperatury, siła sygnału, stan baterii, itp.) przy użyciu specjalistycznego urządzenia.

Po to popularyzuje się tzw. asystenta parkowania, po to wymyśla się elektrohydrauliczny hamulec awaryjny,  po to wprowadzono bezdotykowy kluczyk do uruchamiania auta. Są to wszystko dość skomplikowane systemy, bazujące zresztą na chińskiej elektronice. Będą się psuły? Oczywiście, że tak!

Co nie jest wcale takie trudne

Mam zatem wrażenie, że koncernom samochodowym (podobnie zresztą jak i wytwórcom pralek, lodówek, telewizorów itd.) przyświeca wspólny cel: trzeba omamić klienta, wmówić mu, że wszystkie te bajery są bardzo potrzebne, że wpływają na jego bezpieczeństwo i ochronę środowiska, a potem  doić go z kasy do cna.

Ogłupianie klientów okazuje się zadaniem prostym i łatwym, bo ludzie i tak są już wystarczająco odmóżdżeni  przez media, internet itd. Wystarczy odpowiednio rozreklamować kolejną  nowinkę, a kiedy jeden delikwent zobaczy, że jego sąsiad ma już taki bajer w samochodzie, to też będzie chciał go mieć, nawet nie rozumiejąc do końca, po co...

Trzeba też co jakiś czas podeprzeć się odpowiednimi przepisami, wprowadzając obowiązkowe wyposażenie pojazdu w to czy tamto. Lobby motoryzacyjne jest bardzo silne i ma ogromny wpływ na polityków.

Ja mam zaś proste pytanie: skoro tak dbacie, P.T. producenci aut i politycy, o nasze bezpieczeństwo, to dlaczego nie wprowadzicie obowiązkowego czujnika obecności alkoholu w wydychanym przez kierowcę powietrzu?  To przecież dużo lepiej służyłoby bezpieczeństwu. Dlaczego nie zastosujecie obowiązkowych rejestratorów jazdy (na wzór tzw. czarnych skrzynek)?   To znakomicie ułatwiłoby ustalenie przebiegu kolizji lub wypadku, zaoszczędziło pracy wielu sądom i policjantom, ograniczyło uznaniowość firm ubezpieczeniowych...  Robicie to, co jest wygodne dla was, a z nas robicie durniów. Zakłamanie, obłuda  i manipulacja.

Polski kierowca

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas