Polak parkuje gdzie chce. Bo "musi"
„Prawo też to żadnego pożytku nie niesie, które się dobrą egzekucyją i pilnym wykonanim nie opatrzy i potężnością do przymuszenia nie przyprawi. Piszem prawa, a więcej tych, które żadnego wypełnienia nie mają” – tak twierdził w swoich „Kazaniach sejmowych” już w 1597 roku Piotr Skarga, jezuita i myśliciel. Miał świętą rację. Już wtedy przewidział bowiem rozbiory i upadek Rzeczpospolitej.
To, co widzimy na polskich drogach wskazuje, że wnioski cytowanego wyżej uczonego są nadal aktualne. Mam na myśli typowo polski brak poszanowania prawa, w tym przypadku kodeksu drogowego (ale nie tylko), a także zupełną nieudolność w jego egzekwowaniu przez odpowiednie służby. Wystarczy popatrzeć na to, w jaki sposób polscy kierowcy parkują swoje samochody.
Zakazy zatrzymywania powszechnie lekceważone
Znaki B-36, zakazujące zatrzymywania pojazdu w danym miejscu (nawet na chwilę) są ustawiane tam, gdzie mogłoby to spowodować zagrożenie bezpieczeństwa lub utrudnienie ruchu. W rzeczywistości mało kto się tymi zakazami przejmuje. Zmotoryzowani myślą wyłącznie o sobie i swojej wygodzie. Najważniejsze, aby zaparkować i to jak najbliżej.
Mimo wyraźnie widocznych znaków zakazu możemy zatem na każdym kroku, na każdej niemal ulicy napotkać całe rzędy bezczelnie zaparkowanych aut. Jedne stoją na jezdni, inne częściowo na chodniku, a jeszcze inne na trawniku. Bywa, że kobieta z wózkiem dziecięcym albo inwalida na wózku muszą zjechać na jezdnię, gdyż na chodniku nie mogą się przecisnąć. Bo Polak MUSI tu zaparkować.
Tak właśnie najczęściej tłumaczą się kierowcy, którzy akurat mieli wyjątkowego pecha i zostali za takie wykroczenie ukarani.
- No przecież ja muszę gdzieś zaparkować! Nie po to mam samochód, by zasuwać pieszo 100 czy 200 metrów do biura - oburza się młoda dama, która ustawiła auto za znakiem zakazu w pobliżu siedziby dużej korporacji.
- Was powinni zlikwidować, bo czepiacie się kierowców za byle co - wrzeszczy młody mężczyzna, którego samochód stojący na przejściu dla pieszych fotografuje właśnie funkcjonariusz straży miejskiej.
Bezkarność rozzuchwala
Dlaczego kierowcy nagminnie olewają zakazy parkowania? Pomijając typowo polską, od wieków znaną skłonność do warcholstwa, prywaty, anarchii, dochodzi jeszcze jeden oczywisty i najważniejszy czynnik - poczucie bezkarności.
Gdyby pan Kowalski czy pani Kowalska wiedzieli, że jeśli zaparkują auto w miejscu niedozwolonym, to z bardzo dużym prawdopodobieństwem zapłacą mandat, na pewno nie lekceważyliby zakazów. To proste. Nikt nie miałby przecież ochoty ani możliwości, by codziennie bulić po 100 zł za swój egoizm, bezmyślność i beztroskę.
Widzę, jak duży SUV pakuje się właśnie na wąskim chodniku tuż za znakiem zakazu. Zresztą dalej stoi jeszcze kilkanaście samochodów. Podchodzę do kierowcy i udając, że też tu zaparkowałem, pytam:
- Jak pan myśli, nie wlepią nam mandatu? Ja stanąłem tam dalej przy latarni. Nie wie pan, czy tu jeżdżą jacyś strażnicy?
- Możesz pan być spokojny, ja tu parkuję codziennie i jeszcze ani razu nie dostałem mandatu - odpowiada elegancko ubrany mężczyzna średnim wieku. - Zresztą, jak pan widzi, nie jesteśmy tu jedyni, ha ha ha - kończy z rozbawieniem.
No tak, to prawda, bezczelnych cwaniaków na tej ulicy nie brakuje. Za zakazem naliczyłem 11 samochodów.
Media zachęcają do łamania prawa
Media też nie są tu bez winy - nie trzeba wiele szukać, aby znaleźć artykuły w czasopismach i na portalach internetowych, noszące tytuły typu: "jak nie zapłacić mandatu", "jak ustrzec się odcinkowej kontroli prędkości", "jak nie dać sobie zabrać prawa jazdy" itd.
W ogólnopolskim magazynie motoryzacyjnym przeczytałem poradę, że jeśli trawnik jest zaśnieżony, to można na niego wjechać, a potem wyłgać się, iż nie wiedzieliśmy, że tu rosła trawa... Albo drugą: na drodze wewnętrznej nie musicie obawiać się mandatu, a więc śmiało możecie parkować na chodniku i nie zwracać uwagi na wymagane 1,5 metra dla pieszych.
Czekam zatem na dobre rady typu: jak uciec z miejsca wypadku, jak jeździć po wódce i nie dać się złapać, jak spowodować kolizję i zwalić winę na poszkodowanego. Pismacy, przecież wy namawiacie do omijania prawa!
W jednym z tabloidów przeczytałem (tylko z obowiązku, bo brzydzę się taką lekturą) sensacyjną informację: "strażnicy miejscy zamiast pomagać mieszkańcom, polują na nieprawidłowo zaparkowane samochody, a wszystko po to, by nabijać kasę".
Jakiś dziennikarzyna pomylił chyba straż miejską z pogotowiem ratunkowym albo opieką społeczną. A w czym niby straż miejska miałaby pomagać mieszkańcom? Przeprowadzać staruszka przez jezdnię? Szukać zaginionego kotka czy pieska? Ludzie, czy już zostaliście kompletnie odmóżdżeni? Straż miejska jest powołana po to, by m.in. egzekwować przestrzeganie przepisów o parkowaniu i karać rozzuchwalonych kierowców ignorujących zakazy. Chociaż uważam, że czyni to mało skutecznie.
Mentalność Kalego
Wprawdzie badania wykazują, że obecnie 80% Polaków w ogóle nie czyta książek, bo zastąpiła je wszechobecna, wielce inteligentna kartoteka gromadząca dane o ludziach, o nazwie "fejsbuk", ale liczę na to, że ktoś może jeszcze kojarzy powieść Sienkiewicza "W pustyni i w puszczy".
Był tam taki sympatyczny skądinąd Murzynek (oj, przepraszam, Afrykańczyk a może Afroamerykanin?... Ach, ta obowiązkowa poprawność polityczna), który wyznawał podwójną zakłamaną moralność:
Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy to jest zły uczynek. Dobry, to jak Kali zabrać komuś krowy.
Wy jesteście tacy sami, jak ten Kali. Dokładnie! Domagacie się surowego karania innych, zwłaszcza, jeśli ktoś stanie wam na drodze. Opowiadacie slogany, że prawo powinno być prawem. Jeśli inny kierowca nie ustąpi wam pierwszeństwa, to z rozkoszą zabralibyście mu prawo jazdy, wlepili ogromny mandat, a jeszcze chętniej wybili mu zęby. Kierujecie pod jego adresem najgorsze, chamskie epitety.
Ale wam wolno... Wolno wam parkować na chodniku, wolno na przejściu dla pieszych, w obrębie skrzyżowania, na trawniku...
Dobry pomysł na walkę z drogową anarchią
Straż miejska nie nadąża z karaniem kierowców ostentacyjnie olewających wszelkie przepisy i zasady dotyczące parkowania, a policja w ogóle nie ma czasu na ściganie takich wykroczeń. Ja widzę jednak proste rozwiązanie.
Otóż tworzymy, np. dla bezrobotnych, funkcję obywatelskiego strażnika miejskiego. Facet albo kobieta dostają służbowy aparat fotograficzny i wędrują po mieście, robiąc po prostu zdjęcia nieprawidłowo zaparkowanym pojazdom. Potem karta z aparatu trafia do centrali, gdzie upoważnieni funkcjonariusze odczytują tylko dane z fotografii.
Nie, nie wysyłają żadnych wezwań. Wprowadzają dane do centralnego rejestru i na koniec roku wysyłają informację o zebranych mandatach do urzędów skarbowych. Wypełniasz cwaniaczku PIT roczny, a tu urząd skarbowy informuje, że wlepiono ci 156 mandatów po 100 zł., a więc musisz dopłacić 15 600 zł. Dowody są w komputerze, możesz przyjść i obejrzeć popełnione przez ciebie wykroczenia związane z parkowaniem.
Będziesz wył, płakał i bulił. A 10 zł za każdą fotografię otrzymuje nasz dzielny obywatelski strażnik. Bezrobocie zmalałoby radykalnie, a biedni ludzie zaczęliby godziwie zarabiać. Sam chętnie bym się załapał, bo w ciągu godziny ustrzeliłbym z pewnością co najmniej 30 samochodów.
Tacy strażnicy obywatelscy nie musieliby przechodzić żadnych przeszkoleń, mieć umundurowania. Ale oczywiście to nie przejdzie. Dopiero media zrobiłyby nagonkę, jak to prześladuje się biednych kierowców (łamiących przecież prawo), jak to wydziera się ludziom kasę, namawia do donosicielstwa... Zakłamanie i obłuda.
Polski kierowca