Jeden wymusił pierwszeństwo, drugi przekroczył prędkość. Kto jest winny wypadku?

Kierujący pojazdem, który w skomplikowanej sytuacji drogowej rozwija prędkość znacznie przekraczającą dozwoloną, stwarza ewidentne zagrożenie bezpieczeństwa ruchu. Nawet, jeśli ma pierwszeństwo, to wcale nie oznacza, że może pędzić ile fabryka dała i nie zwracać żadnej uwagi na innych uczestników ruchu.

Kierowca wymusił pierwszeństwo na motocykliście. Tylko to spowodowało wypadek?

Dziś chcę wam pokazać groźny wypadek, jaki wydarzył się w pozornie prostej sytuacji. Obejrzyjcie najpierw powyższe nagranie.

Kilka słów objaśnienia. Jest to droga na obszarze zabudowanym. Nie ma tutaj skrzyżowania, nie ma też na jezdni linii podwójnej ciągłej, która zabraniałaby przejechania na lewą połowę jezdni.

Samochody poruszają się dość wolno. Nie wiemy, jaka jest tego przyczyna. Być może dalej znajduje się skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną albo po prostu utworzył się korek. Z bramy budynku wyjeżdżają samochody. W tej sytuacji włączenie się do ruchu nie jest łatwe, ale znajduje się uprzejmy kierowca, który przyhamowuje, aby wypuścić z bramy jedno auto.

Reklama

Kierowca tego wyjeżdżającego z bramy samochodu skwapliwie korzysta z tej uprzejmości i żwawo włącza się do ruchu, skręcając w lewo. Myślę, że wielu z was postąpiłoby w tej sytuacji podobnie. Ktoś nas wpuszcza, a więc śmiało ruszamy...

Niestety, gdy wyjeżdżające auto skręca w lewo, jego kierowca dopiero teraz dostrzega pędzący wprost na niego motocykl. Okazuje się, że motocyklista wyprzedza lewą stroną jedni z bardzo dużą prędkością wszystkie jadące powoli pojazdy. Dochodzi do zderzenia. Nie wiem, jakie spowodowało ono skutki, ale motocyklista próbuje wstać, a więc można mieć nadzieję, że nie doznał poważnych obrażeń.

Motocyklista mógł tu wyprzedać, ale czy jest bez winy?

Formalnie rzecz biorąc motocyklista miał prawo wyprzedzać w tym miejscu pojazdy, bo nie zabraniała tego obecność skrzyżowania ani podwójna linia ciągła. Prawdopodobnie nie było też znaku zakazującego wyprzedzania. Co więcej, samochód wyjeżdżający z bramy budynku włączał się do ruchu, a więc jego kierowca miał obowiązek ustąpić pierwszeństwa wszystkim pojazdom.

Teoretycznie więc mogłoby się wydawać, że to właśnie kierowca samochodu ponosi wyłączną winę za spowodowanie wypadku. Być może tak orzekłby policjant lub sąd rozpatrujący tę sprawę. Nie mam informacji, jakie w tej sprawie zapadło rozstrzygnięcie.

Zwracam natomiast uwagę na bardzo poważne wykroczenie, które ten motocyklista popełnił. Na filmie widać wyraźnie, że motocykl porusza się z bardzo dużą prędkością. Znacznie większą, niż jadące jezdnią samochody. Według moich orientacyjnych obliczeń prędkość ta wynosiła ok. 100 km/h. Nie chodzi przy tym tylko o formalne wykroczenie, chociaż na obszarze zabudowanym dopuszczalna prędkość wynosi 50 km/h.

Chodzi natomiast o to, że w tej sytuacji motocyklista jechał z prędkością, która wykluczała podjęcie jakiegokolwiek manewru w celu uniknięcia wypadku. To przekroczenie prędkości pozostaje zatem w związku przyczynowym z zaistniałym zderzeniem.

Po prostu motocykliście zabrakło wyobraźni. Widząc jadące powoli samochody należało przewidywać, że spomiędzy tego sznura samochodów może wyłonić się jakieś auto skręcające w lewo, że zza któregoś samochodu może na jezdnię wkroczyć pieszy albo wybiec dziecko. Było to szczególnie istotne, bo przecież po lewej i prawej strony znajdowały się wyjazdy z budynku i z placu, przy jezdni usytuowane były parkingi, po chodnikach poruszali się przechodnie.

Dobry kierowca powinien przewidzieć różne możliwe incydenty. Gdyby motocyklista jechał z dozwoloną prędkością 50 km/h, to miałby o wiele większe szanse na uniknięcie tego zdarzenia albo przynajmniej zminimalizowanie jego skutków. Trzeba pamiętać, że wraz ze wzrostem prędkości jazdy zawęża się pole widzenia kierującego, dostrzega on mniej szczegółów w sytuacji drogowej, no i pozostaje mu o wiele mniej czasu na wykonanie manewru awaryjnego. Najlepiej potwierdza to prezentowany wypadek. Na filmie widać, że motocyklista w ogóle nie rozpoczął hamowania. Po prostu nie zdążył zareagować.

Przekraczanie prędkości to proszenie się o nieszczęście

Ten wypadek powinien być przestrogą dla wszystkich motocyklistów i nie tylko. Nie jest sztuką rozkręcać manetkę albo wciskać do podłogi pedał gazu. Prawdziwą sztuką jest umieć wytracić prędkość w odpowiednim momencie. Kierujący, który przekracza dopuszczalną prędkość o 50 km/h w takiej sytuacji, przy nasilonym ruchu na obszarze zabudowanym, w mieście, praktycznie pozbawia się możliwości jakiejkolwiek reakcji w przypadku powstania zagrożenia.

Uważam zatem, że w doktrynie prawnej albo nawet w kodeksie karnym powinien znaleźć się zapis, że jeśli kierowca przekracza dopuszczalną prędkość o 50 km/h lub więcej, automatycznie staje się współwinnym wypadku, nawet jeśli miał pierwszeństwo i nie popełnił żadnego innego wykroczenia. Na pewno znowu znajdą się oburzeni, ale taka jest prawda. Ten, kto pędzi na złamanie karku wyłączając wyobraźnię, sam powoduje zagrożenie na drodze. Przecież zawsze trzeba liczyć się z tym, że inny kierujący bądź pieszy popełni jakiś błąd. Takie błędy zdarzają się nagminnie.

Myślący kierowca powinien zatem zawsze pozostawiać sobie jakiś margines bezpieczeństwa zakładając, że może zaistnieć sytuacja awaryjna. Kierowca, który przekracza tak znacznie dopuszczalną prędkość, nie pozostawia sobie żadnego marginesu bezpieczeństwa. Można tylko mieć nadzieję, że ten motocyklista - jeśli jeszcze kiedyś zasiądzie na motorze - będzie już o wiele ostrożniejszy i włączy myślenie. A ponieważ o wiele łatwiej uczyć się na cudzych błędach, niż na własnych, dlatego pokazałem wam tę sytuację. Wyciągnijcie z niej wnioski.

Polski kierowca

***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: przepisy ruchu drogowego
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy