Bulwersujący film. Ten kierowca "kupił" prawo jazdy?

Patrząc na poczynania niektórych pań i panów za kierownicą samochodu wielokrotnie zadawałem sobie pytanie: kto im dał... prawo jazdy? Oczywiście nie każdy musi być Kubicą, Hołowczycem, Kuzajem, ale kiedy widzę u kierowcy zupełną bezmyślność, nieporadność, karygodną niefrasobliwość, kiedy słyszę wypowiedzi znamionujące kompletny brak wiedzy o przepisach kodeksu drogowego, to właśnie takie pytanie się nasuwa.

Dlaczego takie osoby jeżdżą po drogach publicznych, skoro nie mają do tego predyspozycji i przygotowania, a swoim postępowaniem stwarzają ewidentne zagrożenie, nie tylko dla siebie, ale także dla innych ludzi? Kto ich dopuścił za kierownicę? Dlaczego ktoś wydał im uprawnienia do tego, czego nie potrafią?

Nie mogła zdać, więc musiałem zapłacić

Teraz już wiem, dlaczego. Okazuje się, że odpowiedź nie jest wcale taka skomplikowana. Byłem kiedyś na przyjęciu, na którym pewien młody mężczyzna po paru głębszych wyznał z radością w głosie, że jego żona nareszcie ma prawo jazdy. Pomyślałem sobie, że zapewne zdała egzamin po którymś tam podejściu. Okazało się jednak, że wcale nie. Człowiek ten dopowiedział za chwilę ściszonym głosem, że musiał jej kupić "prawko", bo Agatka już 11 razy podchodziła do egzaminu i nie mogła zdać...

Reklama

Pomyślałem wówczas, że to żart. Przecież trzeba być niespełna rozumu, żeby czymś takim się chwalić, przyznając się publicznie do popełnienia przestępstwa, a jednocześnie robiąc ze swojej żony nieudacznicę, która nie potrafi zdać egzaminu.

Ilu kierowców "kupiło" prawo jazdy?

Życie dowodzi jednak niezbicie, że nie jest to bynajmniej proceder odosobniony. Mówią o tym wymownie kolejne afery w poszczególnych WORD-ach, w wielu miastach Polski. W jednym zatrzymano 8 osób, w innym 34, w jeszcze innym 18. Wśród osób, którym wymierzono kary za branie łapówek, są nie tylko egzaminatorzy, ale także instruktorzy i inne osoby, które pośredniczyły w takich procederach. No i oczywiście także te, które chciały sobie załatwić prawo jazdy "na skróty".

Z danych wynika, że nie jest to niestety zjawisko marginalne. Te afery pączkują jak grzyby po deszczu. W latach 2010-2013 zarzuty korupcji postawiono łącznie prawie 250 osobom z branży związanej ze szkoleniem i egzaminowaniem.  Można zatem zastanowić się, ilu kierowców te osoby wypuściły na drogi?

Ilu wśród nas jeździ takich ",mistrzów kierownicy", którzy uprawnienia do kierowania pojazdem nabyli w drodze różnych machlojek, czyli po prostu za kasę?

Z pewnością nikt tego dokładnie nie obliczy, bo można przypuszczać, iż nie wszystkie takie procedery ujrzały i ujrzą światło dzienne. Być może właśnie takie wyznania przy wódeczce, jak opisane powyżej, albo czyjaś zawiść i donos powodują, iż niektórzy pobierający korzyści za załatwienie "prawka" znaleźli się przed obliczem prokuratora. Ale czy wszyscy?

Gdyby ktoś nie dawał, to ktoś inny by nie brał

Przypuszczam, iż zaraz podniosą się głosy, że egzaminatorzy to mafia, dorobkiewicze, cwaniacy żerujący na biednych zdających. Oczywiście jest to osąd niesprawiedliwy, bo nie można wszystkich wrzucać do jednego worka. Z pewnością jest mnóstwo uczciwych egzaminatorów, którzy nigdy w życiu nie wzięli ani grosza za przymykanie oczy na ewidentne błędy zdającego.

 Z drugiej jednak strony podobne incydenty rzucają ponury cień na całą tę grupę zawodową, tym bardziej, że społeczeństwo nasze bardzo lubi generalizować i oceniać wszystkich jedną miarką.

Kiedy publikowane są informacje o kolejnych aferach łapówkarskich w WORD-ach, możemy zobaczyć pod nimi komentarze pełne oburzenia. A to dranie, a to złodzieje... łapówek im się zachciało! Do lochu!

Tyle tylko, że pomija się zupełnie drugą stronę. Tę która daje łapówki.

To nie egzaminatorzy proponują, tylko zdający

Nie zamierzam wcale bronić nieuczciwych egzaminatorów, którzy przyjmują korzyści majątkowe za "załatwienie" prawa jazdy. Proszę jednak zwrócić uwagę, iż nie jest praktycznie możliwe, by egzaminator sam zaproponował jakąś kwotę za swoją "przychylność" zdającemu, którego widzi pierwszy raz. Egzamin jest przecież nagrywany i gdyby zdający złożył doniesienie o czymś takim, skutki byłyby dla tegoż egzaminatora fatalne.

To zdający próbują w jakiś sposób dotrzeć do egzaminatorów, to oni proponują pieniądze za "prawko". Może więc warto zwrócić uwagę na to, jaka jest mentalność części naszego społeczeństwa?  Może niektórzy Polacy po prostu mają łapownictwo we krwi?

Pewien dziennikarz jakiś czas temu zamieścił na portalu ogłoszeniowym ofertę mniej więcej takiej treści: "Potrzebujesz prawka? Pomogę, więcej szczegółów na priv". W krótkim czasie został zasypany lawiną odpowiedzi, w których wiele osób pytało wprost, ile trzeba na to kasy, jakie są gwarancje, że dostaną prawo jazdy itd.

Charakterystyczne jest to, że wspomniane ogłoszenie nie sugerowało przecież wcale, iż chodzi tu o jakieś czyny nielegalne. Można by wszak przypuszczać, że to jakiś instruktor oferuje dodatkowe doszkalanie osób przygotowujących się do egzaminu proponuje swoje usługi.

Okazało się jednak, że ogromna większość zainteresowanych poszukiwała wyłącznie jednej metody - "prawka" za łapówkę.

To proceder szczególnie niebezpieczny

Pecunia non olet. Tak głosi znana łacińska maksyma. Jeśli ktoś nie wie, co to znaczy, niechaj poszuka w słowniku. Tak czy owak, każdy z nas potrzebuje pieniędzy i im więcej ich ma, tym lepiej dla niego. To oczywiste. Nie chcę być bardziej papieski niż papież i potępiać w czambuł tych czy innych osób, oceniać, wypowiadać kategoryczne sądy. Wielu ludzi uważa, że w tym kraju uczciwa pracą można dorobić się tylko zawału albo garbu. Coś w tym jest, bo gdyby tak pomyśleć, ile wynosi średnia krajowa, ile kosztuje życie codzienne i za ile pensji można  kupić w naszej ojczyźnie mieszkanie, to porównania z innymi krajami wypadłyby dla Polski wręcz tragicznie. I gdy przy tym popatrzy się jeszcze na pewnych ludzi, którzy uczciwą pracą się jeszcze nie pohańbili, ale za to pławią się w luksusach, to  człowieka krew zalewa. Są więc i tacy, którzy nie stroną od łatwych pieniędzy  czyli łapówek. A bo to kredyt niespłacony na głowie, a to samochód się psuje, a to żona truje, że chciałaby pojechać na wakacje do Egiptu itd. Tyle tylko, że w przypadku egzaminów na prawo jazdy łapówkarstwo to proceder szczególnie niebezpieczny. To trochę tak, jakbyśmy z pełną świadomością i premedytacją dopuszczali do stołu operacyjnego osobę, która za pieniądze kupiła dyplom chirurga, nie mając pojęcia o medycynie. Notabene zakładając, że nigdy nie będziemy jego pacjentem.

Nie zapominamy, że na drodze egzaminator może kiedyś spotkać swojego "darczyńcę", że ten dopuszczony przez niego do ruchu drogowego (w sposób nielegalny) kierowca - nieudacznik może kiedyś przejechać jego matkę, żonę, dziecko... Albo zabić innych ludzi.

No i wreszcie pozostaje kwestia czegoś takiego jak sumienie, etyka. Jak bym się czuł, wiedząc, że od jednej osoby wziąłem pieniądze i dlatego zaliczyłem jej egzamin nie zauważając ewidentnych błędów, a od drugiej nie wziąłem i dlatego gnębię ją teraz na egzaminie, wymądrzam się, jak należy bezpiecznie jeździć, czepiając się drobiazgów.

Jak temu zapobiegać?

Cały problem polega na tym, iż nagranie z egzaminu oglądane jest tylko wówczas, kiedy zdający złoży skargę. Skądinąd wiadomo, że ten, który zdał za łapówkę, skargi przecież wnosił nie będzie. Nie było chyba jeszcze ani jednego takiego przypadku, by zdający zarzucił: "Popełniłem ewidentne błędy, a egzaminator ich nie zauważył. Domagam się unieważnienia egzaminu".

Myślę więc, że taśmy z nagraniami z egzaminów (tych zdanych) powinny być wyrywkowo oglądane i to nie przez personel WORD-u, ale przez niezależne jednostki wyznaczone przez ministerstwo. Nagrania powinny być wysyłane regularnie z WORD-ów na adres ministerstwa tak, aby nikt nie wiedział,  do kogo trafią  i kto je będzie weryfikował. Wiem, że to duża i żmudna praca, ale przecież w naszym kraju jest niemałe bezrobocie...

Gdyby wówczas okazało się, że dany egzaminator jest dziwnie "wyrozumiały" dla jakiegoś zdającego, mimo iż ten nie ustępuje pierwszeństwa innym pojazdom i pieszym, ignoruje sygnalizację i znaki, nie potrafi wykonać podstawowego manewru, to byłby sygnał, że coś tu jest nie tak. 

Nie chodzi mi o to, żeby takiego egzaminatora od razu podejrzewać o branie łapówek, ale żeby profilaktycznie zawiesić go w prawie wykonywania zawodu np. na dwa lata. Skoro popełnia błędy w egzaminowaniu, to nie może nadal egzaminować - proste. Myślę, że to by w zupełności wystarczyło.

Uważam natomiast, że osoba, która próbuje za łapówkę załatwić sobie "prawko", powinna być automatycznie pozbawiana prawa do kierowania wszelkimi pojazdami na okres co najmniej 10 lat. Może przez ten czas nabierze nieco rozumu.

Wszystkim zaś radzę chwilę refleksji nad samym sobą. Jeśli ktoś zdaje egzamin 11 razy, jak wspomniana na wstępie jakaś tam Agatka, to ona sama albo jej mąż nie powinni kombinować, szukać nielegalnych dojść, tylko zadać sobie pytanie: a może ty się kochanie do tego nie nadajesz? Może nie masz predyspozycji? Może jednak powinnaś sobie odpuścić?...

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy