Zabójcy w ciężarówkach?
Jakiś czas temu, w tekście "cała prawda o autobusach" pisaliśmy o stanie taboru, którym nasze pociechy wyjadą wkrótce na wakacje.
Wnioski nie napawały optymizmem, chociaż trzeba przyznać, że z każdym rokiem świadomość przewoźników i kierowców jest coraz większa.
Podobną prawidłowość zaobserwować możemy również drogowym transporcie towarowym. Z naszych dróg znikają powoli wysłużone jelcze i liazy, nawet świeżo upieczeni kierowcy często dostają we władanie fabrycznie nowe auta. Po części dzieje się tak dzięki powołaniu do życia Inspekcji Transportu Drogowego, głównie chodzi jednak o to, że ciągniki i zestawy w złym stanie technicznym to jawne proszenie się o duże kłopoty zagranicą, gdzie stawki mandatów są nieporównanie wyższe, niż w Polsce.
Niestety, wciąż wielu właścicieli firm przewozowych tnie koszty, jak tylko może. O regularnym serwisowaniu często trudno jest mówić. Wóz pojawia się w warsztacie dopiero, jeśli - dosłownie - przestanie jeździć. Trzeba jednak pamiętać, że niesprawny zestaw o masie 40 ton to nie to samo, co zacinające się ksero czy przerywający fax. Od stanu pojazdu i kierowcy zależy przecież o wiele więcej, niż tylko poziom zadowolenia klienta. Tylko w 2007 roku kierowcy samochodów o masie powyżej 3,5 tony byli sprawcami prawie 3,5 tys. wypadków, w których śmierć poniosło 383 osoby, a prawie 4600 zostało rannych.
O tym, że tegoroczny bilans może być jeszcze tragiczniejszy przekonał się niedawno jeden z naszych czytelników, który dzięki radiu CB był świadkiem bardzo interesującej i mrożącej krew w żyłach rozmowy kierowców dwóch ciężarowych zestawów. W mailu do naszej redakcji zrelacjonował ją tak:
- Kolego używaj więcej zwalniacza. Strasznie za Tobą czuć okładzinami.
- Wiem wiem, kolego. Staram się w ogóle nie używać hamulców. Mam strasznie popękane tarcze z przodu i dlatego tak dają te klocki. Może lepiej trzymaj się trochę dalej, bo jak się zablokują to będzie szkoda auta...
Nam wypada jedynie dodać, że rozmowa miała miejsce na słynącej z serpentyn "wylotówce" z Krakowa w stronę Kielc. O skutkach awarii hamulców w 40-tonowym zestawie na stromej i krętej drodze nie musimy chyba wspominać. Pytanie tylko, czy winny sytuacji był bezmyślny kierowca, czy może jego szef, który z premedytacją wysłał go na takim sprzęcie w trasę. Ludzka głupota i chciwość nie mają granic.