Wiecie, że święty Mikołaj mówi po polsku?

Święty Mikołaj w swej popkulturowej, dalekiej od mistycyzmu i kontekstów religijnych wersji, rezyduje w wiosce Napapiiri, na północ od Rovaniemi.

article cover
INTERIA.PL

Na miejscowym parkingu przeważają pojazdy z bliższych i dalszych okolic, łatwo rozpoznawalne po dodatkowych bateriach potężnych reflektorów. Widuje się również samochody z rejestracjami rosyjskimi. Spotkaliśmy ponadto kilka mini, które przywiozły stylizowanemu na wyrośniętego krasnala świętemu listy od dzieci z Włoch. Jak głoszą napisy na nadwoziach, jest to jednocześnie próba bicia jakieś rekordu Guinnessa. Tak czy inaczej naszych siedem volkswagenów na polskich numerach mocno zachwiały narodowościowymi proporcjami na tym placu.

INTERIA.PL

Jak głosi stosowny napis, słupy i łącząca je lina wyznaczają koło podbiegunowe. Świetne miejsce do zrobienia pamiątkowego zdjęcia. Za darmo, choć wokół mocno pachnie komercją. Sklepy, sklepy, sklepy... Przejażdżka zaprzęgiem reniferów? Proszę bardzo: 15 euro od osoby. Dystans: 400 metrów.

Informacja prasowa (moto)

"Santa is here" - głosi napis na głównym budynku. Rzeczywiście, św. Mikołaj jest w środku. Siedzi na krześle w jednym z pomieszczeń. Można go obejrzeć, nawet z nim porozmawiać. Nie wolno fotografować. Do tego, za odpowiednią opłatą uprawniony jest wyłącznie nadworny fotograf. "Bardzo proszę, zapraszamy" - mówi gnom, otwierający drzwi. Ejże, czyżbyśmy się przesłyszeli? Po polsku? "Where are you from?" - pyta Santa Claus. "From Poland? A to witajcie. Skąd przyjechaliście? Co tu robicie? Jak minęła podróż? Świetnie mówię po polsku? A... bo ja znam wszystkie języki świata". Zszokowani, mimowolnie ustawiamy się do grupowego zdjęcia. "Będzie do odbioru przy kasie" - mówi fotograf. Nawet nie zauważamy, że on też posługuje się nienaganną polszczyzną...

Zadanie jest następujące: rozpędzamy samochód do prędkości 65-70 kilometrów na godzinę, a następnie ostro hamujemy. Z wciśniętym z całej siły, do oporu, pedałem hamulca staramy się ominąć przeszkodę w postaci plastikowych pachołków, sprawdzając w ten sposób działanie pokładowych systemów bezpieczeństwa - ESP i ABS. Klasyczny "test łosia" z tym, że pod kołami mamy lity lód, pokryty cieniutką jedynie warstwą śniegu, a spotkanie z łosiem tudzież stadem reniferów na drogach Laponii nie jest żadnym nadzwyczajnym wydarzeniem. To raczej codzienność.

INTERIA.PL

Od rana jesteśmy w miejscowości Saariselka, położonej około 250 kilometrów na północ od koła podbiegunowego. Znajduje się tu ośrodek, w którym w surowej, arktycznej scenerii trenują kierowcy rajdowi, testuje się nowe modele samochodów. Do Action Park przyjeżdżają również miłośnicy motoryzacji, którzy chcą poćwiczyć jazdę w skrajnie trudnych warunkach, na ekstremalnie śliskich nawierzchniach lub... spróbować swoich sił w ice-kartingu, czyli ściganiu się po lodzie w gokartach z oponami zaopatrzonymi w metalowe kolce.

INTERIA.PL

Jest siarczysty, ponad 20-stopniowy mróz, w powietrzu unosi się śnieżna mgiełka. Panuje półmrok, bowiem w grudniu na tych szerokościach geograficznych Słońce nawet na chwilę nie wyziera ponad linię horyzontu. Po teście łosia w planie mamy lodowy slalom. Najpierw kilka przejazdów treningowych, a następnie regularne zawody, z pomiarem czasu, za kierownicą golfa R z wyłączonym systemem ESP. "Taki slalom wygrywa się nie szybkością, ale taktyką" - przestrzega fiński instruktor. Ma rację. Zbyt częste sięganie do dźwigni hamulca ręcznego skutkuje efektownymi uślizgami, ale niekorzystnie odbija się na końcowym wyniku.

W programie jest jeszcze jedna próba - na czymś w rodzaju pokrytego lodem rondzie, gdzie można poćwiczyć jazdę po okręgu, przekonać się, w którym momencie auto traci przyczepność. Jeżeli w ogóle można tu mówić o jakiejkolwiek przyczepności...

INTERIA.PL

Po kilku pełnych wrażeń godzinach spędzonych w Action Park kierujemy się dalej na północ, w kierunku dobrze znanego miłośnikom rozwiązywania krzyżówek jeziora Inari ("jezioro w północnej Finlandii, na pięć liter, pierwsza I...") i granicy z Norwegią. Jedziemy międzynarodową trasą E75, zwaną szumnie Autostradą Arktyczną. Szumnie, bowiem jest to zwykła szosa, pokryta ubitym śniegiem lub lodem. Pługi, owszem, spotyka się, ale nikt tu nie polewa dróg solanką lub innymi chemicznymi wynalazkami, nie sypie piaskiem. Po powrocie będziemy z lekkim uśmieszkiem politowania słuchali komunikatów o niespodziewanym ataku zimy, który gdzieś w Polsce sparaliżował ruch na drogach. I narzekań na opieszałość służb odpowiedzialnych za ich utrzymanie. Chcecie przekonać się, co to prawdziwa zima i jak wyglądają naprawdę trudne warunki na drogach? No to wybierzcie się samochodem zimą do północnej Skandynawii...

Po kilkuset kilometrach śliska nawierzchnia przestaje stresować. Trudniej przyzwyczaić się do ograniczeń prędkości. Zresztą obowiązujących na długich odcinkach również tam, gdzie jeździ się po suchym, gładkim asfalcie. Kierowców dyscyplinują liczne fotoradary i świadomość, że tu, w Finlandii mandaty są bardzo, ale to bardzo słone... Wielokilometrowa, prowadząca przez pustkowia prosta, a ty nie możesz jechać szybciej niż 80 km/godz. Włączasz tempomat i zastanawiasz się nad sensem tak ostrego ograniczenia. Może chodzi o zapewnienie spokoju zwierzynie w lasach? Chyba tak, bowiem w miejscach, gdzie przejeżdża się przez coś w rodzaju obszaru zabudowanego, zwykle w postaci kilku drewnianych, parterowych domków, limit prędkości bywa paradoksalnie podwyższany do 100 km/godz.

O takich miejscach jak Nordkapp mawia się, że zostały "zapomniane przez Boga i ludzi". Bez przesady - na najdalej na północ wysunięty skrawek Europy prowadzi międzynarodowa trasa E69. Droga jest kręta, śliska, niebezpieczna, prowadzi przez dojmujące swoją arktyczną surowością tereny, ale przecież przejezdna. Przynajmniej dzisiaj. Mamy szczęście - podobno po raz pierwszy od miesiąca można tędy przejechać bez formowania konwoju poprzedzonego pługiem.

INTERIA.PL

Na samym "naj... naj" cyplu, 71°10?21?N, 25° 47?40?E, stoi znany z tysięcy fotografii stylizowany globus. Jest tu też budynek, mieszczący sklep z horrendalnie drogimi pamiątkami, bar z koszmarnie drogą kawą (40 koron, czyli ponad 20 zł za expresso podane w tzw. musztardówce), sala kinowa, a także małe muzeum poświęcone wydarzeniom, które rozgrywały się w tych okolicach podczas II wojny światowej. To tędy wiódł szlak atakowanych z morza i powietrza alianckich konwojów do Murmańska, dostarczających z USA zaopatrzenie dla Armii Czerwonej. To na tych wodach 26 grudnia 1943 r. został zatopiony niemiecki krążownik "Scharnhorst". Spośród 1968 członków jego załogi uratowało się jedynie 32. Pozostali znaleźli śmierć w lodowatych odmętach.

We wspomnianym muzeum jest też polski akcent - biało-czerwona flaga umieszczona wśród innych flag sojuszniczych państw.

Jeszcze zdjęcie samochodów na tle charakterystycznego globusa (dostaliśmy, i tak zresztą trochę nieformalną, zgodę na ustawienie w tym miejscu tylko czterech spośród siedmiu naszych aut) i ruszamy w podróż powrotną. W pierwszym na tej trasie miasteczku, Honningsvag, spotykamy panią Jolę. Polkę, która pięć lat temu osiedliła się w osadzie, liczącej 35 mieszkańców i oddalonej o 4 kilometry od Nordkapp. Pani Jola jest emerytowanym architektem, pracuje jako wolontariuszka w miejscowym hospicjum i bardzo sobie chwali życie na Dalekiej Północy. Ciemno? Teraz tak, ale za to od połowy maja do połowy sierpnia słońce nigdy nie zachodzi. Zimno? Są chłodniejsze miejsca na świecie. Drogo? Rzeczywiście, bochenek chleba w supermarkecie kosztuje równowartość ponad 25 zł, kilogram filetów z kurczaka - 80 zł, małe piwo w knajpie 35-45 zł, a cena benzyny (w kraju tak bogatym w ropę naftową) dochodzi do 10 zł za litr, ale ludzie też zarabiają tu odpowiednio więcej niż gdzie indziej. Wszędzie daleko? Fakt, do Bergen płynie się promem 5 dni, do Narviku, który z naszej perspektywy leży na końcu świata, jest ponad 500 kilometrów, ale w każdej nieco większej miejscowości znajduje się lotnisko pasażerskie. Wsiadasz o 7. rano w samolot, jedna-dwie przesiadki i po południu jesteś już w Polsce...

Miało być ciemno, zimno i ślisko. I było. Geograficznym celem wyprawy, którą nieformalnie i nie do końca serio nazwaliśmy Volkswagen 4Motion Nordkapp 2012 Polish Winter Expedition był północny kraniec Europy. Motoryzacyjnym - sprawdzenie, jak w zimowych, skandynawskich warunkach spiszą się samochody z volkswagenowskim napędem na cztery koła. W ekspedycji uczestniczyło siedem aut: touareg, tiguan, passat, passat alltrack, amarok, multivan panamericana, golf R. Wszystkie z mocnymi silnikami, bogatym wyposażeniem, niewielkim przebiegiem, fachowo przygotowane. Nic dziwnego, że na liczącej około 2000 kilometrów, trudnej trasie nie sprawiały najmniejszych problemów. Kłopot w zasadzie mieliśmy tylko raz - gdy zjechaliśmy z drogi, by zrobić kilka zdjęć, golf R, pojazd najmniej przystosowany do takich warunków, z najmniejszym prześwitem, ugrzązł w śniegu i nie obyło się bez pomocy łopat i ludzkich mięśni.

INTERIA.PL

Największą zaletą wspomnianych pojazdów był z pewnością napęd 4Motion. Nie zawahamy się powiedzieć, że na śliskich, pokrytych śniegiem lub lodem nawierzchniach zaletą wręcz nieocenioną. Warto dodać, że Volkswagen ma w tej mierze duże doświadczenie i długie tradycje. Pierwszym modelem z napędzanymi obiema osiami był zaprezentowany w 1984 r. passat kombi GT Syncro. Dziś popularność tego rodzaju rozwiązań, różniących się od siebie szczegółami technicznymi, stale rośnie. O ile w przypadku golfa udział w sprzedaży egzemplarzy 4Motion nie przekracza 1 proc., a passata 6 proc., to już jeśli chodzi o multivana sięga 50 proc., tiguana 70-80 proc. a amaroka 97 proc.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas