Seatem Alteą - rocznik 2005 do Austrii, na narty
Jedziemy na narty do Austrii...
...Seatem Alteą - rocznik 2005, silnik benzynowy 1.6, 102 KM, ręczna, pięciobiegowa skrzynia, całkiem niezłe, jak na czasy jego narodzin, wyposażenie - m.in. automatyczna klimatyzacja Climatronic, pokryta skórą, wielofunkcyjna kierownica, tempomat, światła przeciwmgielne, fabryczne radio CD, elektrycznie sterowane szyby z przodu i z tyłu, elektrycznie składane lusterka.
Ten dość rzadko spotykany na naszych drogach model jest jeszcze jedną wariacją Volkswagena Golfa. Niekiedy bywa klasyfikowany jako minivan, niekiedy jako hatchback. Najważniejsze jednak, że jest naprawdę funkcjonalny. Ma praktyczną, podwójną podłogę bagażnika. Dzięki temu po położeniu oparć tylnych foteli powstaje całkowicie płaska powierzchnia, na której bez żadnego problemu mieszczą się dwie pary nart w pokrowcach i reszta pakunków, niezbędnych do tygodniowego wypadu w Alpy.
O 6.50 meldujemy się na krakowskich bramkach autostrady A4. Jadąc na południe Europy, zwykle zaraz za bramkami katowickimi skręcaliśmy w kierunku Tychów, i dalej, do przejścia granicznego w Cieszynie. Teraz postanowiliśmy jednak kontynuować podróż autostradą A1. Okazało się to dobrym pomysłem.
Nawet objazd, wytyczony wskutek znanych problemów z budową jednego z wiaduktów na tej trasie, nie był specjalnie uciążliwy. Srodze zawiedli się jedynie ci, którzy liczyli, że tuż przed granicą dokupią paliwa. Niestety, na razie nie ma tam takiej możliwości.
Na pierwszej stacji benzynowej po czeskiej stronie tłoczno od samochodów z polskimi rejestracjami. Ich kierowcy zatrzymali się tutaj nie tylko ze względu na tankowanie, lecz również konieczność kupienia winiety upoważniającej do poruszania się drogami szybkiego ruchu u naszych południowych sąsiadów. Aby kupić taką naklejkę (ważna 10 dni kosztuje 310 koron) trzeba jednak odstać swoje w kilkudziesięcioosobowej kolejce. Na szczęście obsługa jest bardzo sprawna.
Jedziemy dalej, starając się nie przekraczać dopuszczalnej prędkości. Dlatego jesteśmy co i raz wyprzedzani przez mknących na południe rodaków. Prawie same fury z wyższej półki, z przewagą dużych SUV-ów. Marki niemieckie i japońskie. Na dachach boksy ze sprzętem narciarskim. Gdyby ktoś oceniał stan naszej gospodarki na podstawie obserwacji tej szosy nie uwierzyłby, że w Polsce tak dużo mówi się o kryzysie.
Uchodząca za autostradę dwupasmowa droga w kierunku Brna na długich odcinkach ma fatalną nawierzchnię o czym jesteśmy boleśnie informowani przez twarde, volkswagenowskie zawieszenie naszego seata. Z ulgą docieramy do przejścia granicznego Mikulov - Drasenhofen wspominając dawne czasy, gdy oddzielało ono dwa światy. Nieraz spędzało się tu długie godziny, czekając na możliwość przejazdu na tę drugą, lepszą stronę. Teraz hula tu wiatr.
Kupujemy winietę autostradową na Austrię. Dziesięciodniowa kosztuje 8,30 euro. Taka sama czeska - 16 euro! Skąd taka różnica w cenie? Nie wiadomo.
Na zwykłych drogach w Austrii przepisy dozwalają jechać z prędkością 100 km/godz. Całkiem przyjemnie. Niestety, już po kilku kilometrach utykamy w długim korku, spowodowanym, jak się później okazało, sygnalizacją świetlną w miejscowości Poysdorf.
Cały ruch, również ten najcięższy, odbywa się przez centrum tego miasteczka. Przedziwne, że nie doczekało się ono jeszcze obwodnicy. Dla mieszkańców - koszmar. Wielu co sprytniejszych polskich kierowców chcąc ominąć przynajmniej część korka zjeżdża na równoległą do głównej trasy drogę szutrową. Potem jakby nigdy nic usiłują znów włączyć się do ruchu. Cwaniaczki...
Na szczęście przez Wiedeń, po wybudowaniu kilka lat temu nowej trasy ekspresowej, przejeżdża się tranzytem szybko i wygodnie.
Kilkadziesiąt kilometrów za stolicą Austrii opuszczamy autostradę A2. Zmierzamy w kierunku Semmering - Bruck a.d. Mur - Leoben. Najpierw praktycznie nie różniącą się od autobahnu ekspresówką S6. Ciekawostką są liczne, często kilkukilometrowej długości tunele (jak oni to robią?), nowoczesne znaki o zmiennej treści, dostosowywanej do aktualnej sytuacji na drodze i ograniczenia prędkości uzasadniane... walką z nadmiernym, uciążliwym dla okolicznych domostw hałasem (hm... ciekawe, co na taką troskę powiedzieliby mieszkańcy Poysdorfu...).
Zatrzymujemy się, by zatankować. Upss - litr benzyny 95 (zwanej super, bo jest też normal, 91) kosztuje tutaj prawie 1,60 euro. Tuż za czeską granicą można było ją kupić za niespełna 1,44 euro.
Nawigacja, której daliśmy zadanie wybrania "trasy optymalnej", zaczyna prowadzić nas wąską, krętą, mocno spękaną (ale bez dziur!), prowadzącą coraz wyżej szosą. Punktem kulminacyjnym jest Katschberg. 15 procent nachylenia! Ustawione tu wielkie tablice wyraźnie zalecają, by zjeżdżać tą serpentyną hamując silnikiem na pierwszym biegu.
Po tym lekko stresującym doświadczeniu chwila ulgi - autostrada A10. W Spittal a.d. Drau skręcamy na drogę nr 106. Zapada zmierzch, gdy docieramy do celu - miejscowości Mallnitz w Karyntii. Przed wyłączeniem silnika rzut oka na komputer pokładowy. Informuje, że przejechaliśmy tego dnia 860 km ze średnią prędkością 83 km/godz., zużywając przeciętnie 7,8 litra benzyny na 100 km.