RMF: Polski rząd "dumnie" i z kretesem przegrał walkę o transport

Polska przyjechała do Brukseli, żeby "dumnie" przegrać sprawę transportowców. Nasza dziennikarka ujawnia kulisy przegranej "na własne życzenie" w kwestii międzynarodowego transportu drogowego.

W Brukseli twardymi negocjatorami nie są ci, którzy używają ostrych słów i "idą na zwarcie", ale ci, którzy miło się uśmiechają, potrafią w czymś ustąpić, wiedzą czego chcą i do tego dążą. Polska natomiast w sprawie transportu nie miała strategii. Nie określiła swoich celów. Jedynym stanowiskiem, jakie od pewnego czasu prezentowały polskie władze, był fundamentalny sprzeciw wobec objęcia delegowaniem - transportu. Warszawa bardzo usztywniła swoje stanowisko latem tego roku - twierdzą moi rozmówcy zaangażowani w negocjacje. Polskie stanowisko przestało być stanowiskiem negocjacyjnym, a stało się sztywnym deklamowaniem kilku punktów instrukcji z kartki - powiedział mi unijny dyplomata. 

Reklama

Trzeba się uśmiechać i nie usztywniać stanowiska

Koalicja krajów, która w najlepszym momencie liczyła nawet 18 państw, zaczęła się więc wykruszać. Polska przestała badać możliwości kompromisu innych krajów, nie prowadziła już "półprywatnych" rozmów z dyplomatami, przestała praktycznie istnieć w tej rozgrywce. To właśnie poprzez pracę "w cieniu" i stały lobbing - ucierają się stanowiska w Brukseli. Świetnie z tym radziła sobie branża transportowa. Aż trudno zliczyć wszystkie spotkania, petycje i protesty polskich transportowców w Brukseli. Jednak lobbing branżowy nie poparty negocjacjami na szczeblu rządowym - przynosi niewiele. Większość krajów UE jest pragmatyczna. Hiszpanie i Portugalczycy coraz rzadziej przychodzili na spotkania koalicji. Wobec braku możliwości negocjacyjnych Polski - Słowacy i Czesi zaczęli proponować własne rozwiązania, nie oglądając się na Warszawę. Stworzyli nawet własną koalicję do której wciągnęli Skandynawów. 

Czesi i Słowacy, uznali, że polskie stanowisko jest nierealne i że lepiej mieć "wynik nie-najlepszy", niż "bardzo zły". Bardzo zły - czyli oznaczający odrzucenie pakietu mobilności (wtedy Francja, czy Niemcy stosowałyby własne jeszcze gorsze dla Polski przepisy). Podczas nocnych negocjacji w poniedziałek, Czesi byli nadal bardzo aktywni. Polski minister infrastruktury Andrzej Adamczyk - powtarzał natomiast na posiedzeniu ministrów jak mantrę, że "nie możemy zaakceptować", "nie możemy poprzeć", "Polska sprzeciwia się". Tymczasem nawet jeżeli zamierza się głosować na "nie" to trzeba wcześniej jak najwięcej ugrać.

Stanowisko ministra Adamczyka było od początku mało negocjacyjne - przyznał mój rozmówca.  Do porażki przyczyniła się także polityka kadrowa polskich władz, a raczej - jej całkowity brak. W najbardziej gorącym okresie negocjacji wymieniono osoby bezpośrednio odpowiedzialne za zajmowanie się sprawą transportu. W ramach likwidacji stanowisk wiceministrów, odwołano w marcu wiceminister infrastruktury Justynę Skrzydło. Była to kompetentna osoba, świetnie znająca język angielski - wspomina mój rozmówca. Nie przedłużono także kontraktu ekspertce w polskim przedstawicielstwie przy Unii, która pilotowała sprawę od kilku lat. Była to osoba bardzo ceniona m.in. przez branżę transportowców. Trudno zrozumieć tak małą dbałość o kadry w tak newralgicznym momencie. Na taki krok nie pozwoliłby sobie żaden kraj UE, wiedząc dobrze, że odejście osób, które znają tajniki skomplikowanych negocjacji tuż przed ich zakończeniem, nie wróży sukcesu. Teraz, niewiele już będzie dało się naprawić. Negocjacje z lewicowo i pro-socjalnie nastawionym europarlamentem, z pewnością nie przyniosą złagodzenia przepisów.

(ug) 


RMF FM
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy