Rewolucyjne zmiany w carsharingu. Wynajmujący jeździli za szybko
Najszybsze samochody na polskich drogach? Piętnastoletnie, poddane wymyślnemu tuningowi beemki? Niekoniecznie. Raczej białe skody fabie z czarnymi klamkami. I niebieskie fordy focusy. I wszelkie inne auta, użytkowane przez żyjących w nieustannym pośpiechu przedstawicieli handlowych. A kto jeździ, albo przynajmniej stara się jeździć najszybciej ulicami dużych miast?
Obserwacja podpowiada, że tu do ścisłej czołówki należą kierowcy samochodów wynajmowanych na minuty. Wiadomo - w ich przypadku czas to żywy pieniądz. Na szczęście ma się to zmienić. Dzięki, jak to zapowiedziano, "cennikowej rewolucji", ogłoszonej przez jedną z czołowych firm, działających w obszarze tzw. carsharingu, czyli usług współdzielenia pojazdów.
Aby napić się piwa, nie trzeba od razu kupować browaru. Ta stara prawda sprawdza się również w dziedzinie transportu. W przypadku mieszkańców Warszawy, Krakowa, Poznania, Łodzi jedyną alternatywą dla własnego samochodu były do niedawna tramwaje, miejskie autobusy, ewentualnie kolejka. Potem pojawiły się wypożyczalnie miejskich rowerów, a najnowszym krzykiem mody są udostępniane wszystkim chętnym elektryczne hulajnogi.
Gwałtowny rozwój tej ostatniej usługi zaskoczył zarówno prawodawców (pędzącemu parkową alejką nietrzeźwemu hulajnogiście nie grożą praktycznie żadne sankcje, bo w świetle przepisów jest on... pieszym), jak i włodarzy miast.
Pozostawiane gdzie bądź jednoślady stanowią problem nie tylko estetyczny, ale stwarzają również realne zagrożenie, choćby dla osób niewidomych.
Władze Krakowa próbują jakoś opanować sytuację, wywożąc porzucone hulajnogi do... biura rzeczy znalezionych.
Mają jednak też inny kłopot - oto okazuje się, że konkurencji z owymi pojazdami nie wytrzymują miejskie rowery. Firma, która zajmuje się ich wypożyczaniem, narzeka, że ponosi duże straty i chce się wycofać z miasta.
Propozycją dla ludzi, którym nie odpowiada żaden z wyżej wymienionych sposobów przemieszczania się, a nie chcą "kupować browaru", jest wspomniany carsharing, będący wygodną alternatywą tak dla własnego auta, jak i taksówek (lub usług taksówkopodobnych), od pewnego czasu także tych bagażowych. Nie musisz przejmować się niczym, co spędza sen z powiek właścicielom prywatnych samochodów: rosnącymi cenami paliw, ubezpieczeń, serwisem, utratą wartości pojazdu, sezonową wymianą opon, strefami płatnego parkowania itp. Po prostu wsiadasz, jedziesz i płacisz.
Ograniczenia? Też oczywiście istnieją. Musisz mieć prawo jazdy, zachowywać trzeźwość (co wyklucza samodzielny powrót z zakrapianych imprez), radzić sobie z obsługą smartfonowych aplikacji, no i nie mieszkać raczej na peryferiach, gdzie o wolny wóz bywa trudno.
W Polsce działa obecnie 11 firm carsharingowych. Najwięcej w Warszawie i Poznaniu - po pięć. Cenniki ich usług na pierwszy rzut oka wydają się dość skomplikowane. Wysokość opłat zależy m.in. od rodzaju i modelu wypożyczanego auta (jedna z firm ma w swojej ofercie pojazdy retro: syreny, polonezy, fiaty 126p i 125p). Są opcje wynajmu dobowego i tygodniowego. Płaci się za postój (stawki zależą od pory dnia), za każdy przejechany kilometr i za każdą minutę.
No właśnie - ten ostatni składnik ceny skłaniał kierowców do maksymalnego skrócenia czasu użytkowania auta, czytaj: jak najszybszej jazdy i był powodem dodatkowej irytacji z powodu korków i trudności ze znalezieniem miejsca do zaparkowania. Wspomniana wyżej "rewolucja" ma to zmienić i przyczynić się w ten sposób do wzrostu bezpieczeństwa na naszych drogach.
Na radykalne przemodelowanie swojego cennika zdecydował się Traficar, potentat na polskim rynku carsharingu. Klienci tej firmy płacili dotychczas za każdy rozpoczęty kilometr podróży (0,80 groszy) i za każdą minutę spędzoną w aucie (0,50 gr).
Od jutra, czyli 14 listopada będzie to wyglądało inaczej, bowiem stawka za kilometr wzrasta do 1,50 zł, pojawia się też opłata początkowa w wysokości, podobna do taksówkowego "za trzaśnięcie drzwiami" (ceny dla renault clio), a jednocześnie znika opłata "za minuty".
Jak się to przełoży na portfel wynajmującego? Jak łatwo policzyć, przejechanie 10 km będzie go odtąd kosztować 17,99 zł (10 x 1,50 + 2,99). Wcześniej 8 zł plus... A to zależało już od czasu przejazdu. Jeżeli udało się pokonać wspomnianą, przykładową trasę w ciągu 15 minut, wówczas końcowy rachunek opiewał na 15,5 zł. Przy 20 minutach wzrastał do 18 zł, a przy pół godzinie do 23 zł.