Nauka jazdy czy...?

Na pytanie, jak jeżdżą polscy kierowcy, chyba każdy znający realia panujące na naszych drogach odpowie bez wahania: źle. Znajdujemy się w czołówkach statystyk wypadków, przodujemy w śmiertelności. Dlaczego tak się dzieje?

Przyczyny są złożone. Wciąż jeszcze jeździmy w znacznej mierze tanimi, starymi i często powypadkowymi samochodami. Stan dróg nie nadąża za tempem przybywania samochodów. Przede wszystkim jeździmy jednak źle.

Polacy nagminnie łamią (swoją drogą: często nieżyciowe) przepisy, nie mają pojęcia o fizyce jazdy samochodem, nie radzą sobie z najprostszymi sytuacjami kryzysowymi.

Błędy zaczynają się już na początku drogi po prawo jazdy, kiedy niemal połowę kursu przyszły kierowca spędza na parkingu, ucząc się nawet nie parkowania, ale... samochodu, bowiem pachołki na egzaminie ustawione są tak, że zaparkować da się wtedy, gdy "tylny słupek minie ten pachołek i wtedy odbije się całkiem kierownicą". I to nic, że niekiedy kursant po otrzymaniu upragnionego dokumentu już nigdy nie usiądzie za kierownicą micry czy corsy...

A ilu instruktorów zabrało kursanta na autostradę? Czy potem można się dziwić, że zamiast wykorzystać pas włączenia do nabrania prędkości świeżo upieczony kierowca zwalnia lub wręcz się zatrzymuje, bo przecież minął znak "ustąp pierwszeństwa"?

Dlaczego najbardziej oblegane przez "L"-ki są okolice ośrodków egzaminacyjnych? To proste... Kursantów uczy się bowiem nie jeździć, ale zdać egzamin. Po 10 godzinach spędzonych na tych samych ulicach chyba każdemu uda się przejechać egzamin bez wymuszenia pierwszeństwa...

A jednak odsiew na egzaminach jest duży. Często decydującą rolę odgrywa stres i ktoś, kto świetnie radził sobie z samochodem, na oczach egzaminatora błędnie wykonuje podstawowe manewry. Równie często jednak na egzaminie wychodzą błędy, na które nie zwrócił uwagi instruktor, czy takie, których nie uznał za stosowne wyeliminować.

Dalecy jesteśmy od postulowania mniej rygorystycznego podejścia do egzaminu. WArto jednak pamiętać o tym, że po uzyskaniu prawa jazdy człowiek staje się pełnoprawnym uczestnikiem ruchu drogowego, a nikogo nie trzeba przekonywać, jak śmiercionośna może być tona blachy, nad którą nikt, włącznie z kierowcą, nie panuje. Nie można jednak oblewać kursanta na egzaminie za to, że parkujący samochód stanął o 5 czy 10 cm za daleko od krawężnika. Poważne błędy muszą jednak zdającego dyskwalifikować...

Reklama

1 kwietnia zmieniły się zasady szkoleń. Zamiast 10 godzin wykładów i 20 godzin jazdy kurs będzie obejmował 30 godzin teorii i 30 godzin za kierownicą. Czy zmiany idą w dobrym kierunku? Jeśli nie zmienią się zasady egzaminu - wielkich zmian nie będzie. Można również zastanawiać się nad sensem zwiększania liczby godzin

teorii aż do 30. Obecni kierowcy teoretycznie szkolili się przecież trzykrotnie krócej, a egzaminy pozdawali. Czy nie lepiej było poświęcić te godziny na kolejne jazdy, na których można by np. wyjaśnić empirycznie skomplikowany temat sił działających na samochód w zakręcie, czyli praktycznie odpowiedzieć na pytanie, co zrobić i czego się spodziewać, gdy jesteśmy zmuszeni do ostrego hamowania na łuku drogi?

Jak będzie się sprawdzał nowy system szkolenia? Życie pokaże już wkrótce.

Zobacz ostatnie wydanie naszego biuletynu.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: błędy | polscy kierowcy | kierowcy | nauka | nauka jazdy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy