FSO będzie produkować... nissany?
"Nie, to jeszcze nie koniec, jeszcze trochę pożyjesz..." - śpiewał przed laty Andrzej Poniedzielski.
Słowa tej nostalgicznej, aczkolwiek optymistycznej w ogólnym wydźwięku piosenki przypominają się przy okazji każdej kolejnej informacji na temat pomyślnej jakoby przyszłości warszawskiej Fabryki Samochodów Osobowych. Takie doniesienia pojawiają się regularnie i są utrzymane w zbliżonym do siebie tonie.
W czym, z punktu widzenia zamorskiego inwestora, przejawia się atrakcyjność FSO, fabryki nieczynnej, z mocno zdekapitalizowanym majątkiem
"Nie, to jeszcze nie koniec, jeszcze trochę pożyjesz...". Podobno zgłosił się inwestor, planujący ożywienie zahibernowanego Żerania. Podobno trwają zaawansowane rozmowy. Podobno ich pomyślny finał jest blisko. Oczywiście są to wiadomości nieoficjalne, pochodzące z anonimowych źródeł. Nikt nie chce potwierdzić, że taki chętny na objęcie masy spadkowej po FSO rzeczywiście się zjawił, ale nikt też temu zdecydowanie nie zaprzecza. Jakieś przecieki, jakieś plotki, strzępy faktów. Wszystko "tajne łamane przez poufne". Tajemnicze miny, woda w ustach...
Zgodnie z najnowszymi rewelacjami, warszawską fabryką interesuje się koncern Magna International Inc., rzekomo pragnący tu montować jeden z modeli Nissana. Konkretów oczywiście jak zwykle brakuje, tak samo jak odpowiedzi na liczne pytania i wątpliwości.
Dlaczego kanadyjski wytwórca części zamiennych miałby zająć się zupełnie nową dla siebie dziedziną, czyli produkcją gotowych, jak rozumiemy, samochodów, do tego japońskiej marki? Dlaczego chciałby robić to w kraju, raczej nieskorym do szafowania oczekiwanymi przez tego typu inwestorami przywilejami, która to "nieskorość" przyniosła mu w nieodległej przeszłości kilka spektakularnych biznesowych porażek, na przykład w rywalizacji ze Słowacją o lokalizację fabryki Kia-Hyundaia? Dlaczego chciałby ulokować się akurat w Warszawie, mieście słabo skomunikowanym drogowo z resztą świata, za to z bardzo kosztownymi gruntami, relatywnie drogą siłą roboczą i armią urzędników, swoimi opieszałymi działaniami skutecznie odstraszającymi przedsiębiorców? W czym, z punktu widzenia zamorskiego inwestora, przejawia się atrakcyjność FSO, fabryki nieczynnej, z mocno zdekapitalizowanym majątkiem, która zapisała się w pamięci jako zakład opanowany przez wyjątkowo rozkapryszone, roszczeniowo nastawione związki zawodowe? Niestety, tego wszystkiego nie wiemy...
"Nie, to jeszcze nie koniec, jeszcze trochę pożyjesz...". Z naciskiem na "trochę", bowiem nie oszukujmy się - nawet gdyby zdarzył się cud i z bram FSO rzeczywiście zaczęłyby wyjeżdżać firmowane przez Kanadyjczyków nissany, byłoby to rozwiązanie tymczasowe, nie gwarantujące na dłuższą metę przetrwania Żeraniowi. Ot, chałupnictwo, wykorzystujące kawałek wolnej hali produkcyjnej i resztki chętnej do pracy załogi.