Do Chorwacji autem. Wcale nie tak łatwo i przyjemnie

​Na tę chwilę czekamy cały rok. Jedziemy do Chorwacji! Wyruszamy z Krakowa o 8.45. Nasza Skoda Octavia III liftback ma ogromny bagażnik, ale jeszcze raz potwierdza się stara prawda, że nie ma tak dużego kufra, którego nie dałoby się wypełnić po brzegi. Zwłaszcza, gdy jedzie się z namiotem na kemping, a listę przedmiotów niezbędnych w urlopowej podróży sporządza kobieta. Jednak jakoś daliśmy radę.

Dwa rowery na dachu ograniczają prędkość. Zgodnie z instrukcją do maksymalnie 130 kilometrów na godzinę, lecz my jedziemy jeszcze wolniej, starając się nie przekraczać 125 km/godz. W końcu to urlop, nie ma po co się spieszyć. Zwłaszcza, że jest piękna, rozleniwiająca pogoda.

Trasę znamy na pamięć, chociaż nie do końca. Początek jest tradycyjny, czyli autostrada A4 Kraków - Katowice (18 zł... brr...), następnie na wysokości Gliwic skręt na A1, ale w tym roku po raz pierwszy do granicy z Czechami pojedziemy bez uciążliwych objazdów, a to dzięki oddaniu przed kilku miesiącami feralnego wiaduktu w Mszanie. Trzeba przyznać, że jest wygodnie i po europejsku, a do tego... bez opłat. Przynajmniej na razie. W nowoczesnym MOP-ie, czyli Miejscu Obsługi Podróżnych (co za głupi skrót, kojarzący się bardziej ze sprzątaniem niż z podróżami) - ciekawostka. Okienko, w którym mówiąca tylko po czesku kobieta sprzedaje za czeskie korony winiety na czeskie autostrady. W Polsce! Szkopuł w tym, że akurat ich zabrakło. To znaczy winiet, nie autostrad. Podobno zostaną dowiezione za godzinę. Oczywiście nie zamierzamy tak długo czekać i w obowiązkową winietę zaopatrujemy się na pierwszej stacji benzynowej za granicą. Miesięczna kosztuje 440 koron (10-dniowa 310 KCZ). Uwaga: dziewczyna, która ją nam sprzedaje, świetnie mówi po polsku.

Reklama

W Polsce po czesku, w Czechach po polsku. Ot, zjednoczona Europa...

Na autostradzie, którą jedziemy w kierunku Ostrawy, obowiązuje ograniczenie prędkości do 110 km/godz. Jak wyjaśniają przydrożne tablice - w trosce o czystość powietrza. Wygląda to dość absurdalnie, bowiem podróżujemy w przemysłowym krajobrazie, z licznymi kominami w tle. Elektrownie, zakłady chemiczne... To przecież zagłębie węglowe.

Mijają godziny. Wciąż na nowo doceniamy zalety nowej Octavii. To naprawdę wygodne auto. A z silnikiem 1.4 TSI o mocy 140 KM całkiem szybkie i dynamiczne. W kabinie jest cicho, podróż umila muzyka z systemu audio Bolero, podobnie jak wydajna, dwustrefowa automatyczna klimatyzacja Climatronic, będącego elementem pakietu Amazing do wersji Ambition.

Kolejne kilometry upływają bez historii. Obserwujemy ceny paliwa na mijanych stacjach. Wahają się od 35,90 do 38,90 korony za litr bezołowiowej 95. Czyli, w przeliczeniu z czeskiej waluty po kursie kantorowym, podobnie jak u nas.

Na granicy w Mikulovie kupujemy winietkę na autostrady w Austrii. 10-dniowa kosztuje 8,50 euro. Niestety, zaczyna padać. W deszczu temperatura błyskawicznie spada o 10 st. C. Na drodze A5, prowadzącej do Wiednia, świetlne znaki o zmiennej treści, coraz powszechniej stosowane w Europie Zachodniej, ograniczają prędkość do 80 km/godz.

Mijając Graz docieramy do granicy ze Słowenią. Tu trzeba kupić następną winietę autostradową - ważna przez miesiąc kosztuje 30 euro, ale to i tak najkorzystniejsza opcja. Czas zatankować samochód i tu zaskoczenie - za litr benzyny 95 trzeba zapłacić 1,476 euro, więcej niż w Austrii, choć na ogół relacje cenowe między tymi krajami bywają odwrotne.

Zatrzymujemy się na nocleg w miejscowości Postojna. Tego dnia przejechaliśmy około 930 km, zużywając średnio 7,2 l paliwa na 100 km. O 2,7 l /100 km mniej niż podczas poprzednich podróży, odbywanych na tej trasie, w podobnych warunkach (prędkość, obciążenie) odbywanych Seatem Alteą z silnikiem benzynowym 1.6 102 KM. Różnica, trzeba przyznać, znacząca. Zaoszczędzone pieniądze wystarczą na niezłą kolację.

Nazajutrz zwiedzamy słynnej jaskinie w Postojnej oraz bogate w historyczny sprzęt wojskowy muzeum militariów w miejscowości Pivka. Tędy przebiegała zbudowana przez Włochów w latach 30. XX wieku linia umocnień, rozciągająca się na długości 1830 km między Genuą a Fiume, czyli dzisiejszą Rijeką. Pobliski podziemny fort Primoż to z kolei jedna z najważniejszych fortyfikacji na dawnej granicy jugosłowiańsko-włoskiej. Już całkiem współcześnie postawiono tutaj monument, upamiętniający odniesione w 1991 r. zwycięstwo armii niepodległej Słowenii nad siłami zbrojnymi Jugosławii. Ot, jeszcze jeden zawijas historii...

Jedziemy malowniczą, krętą drogą w kierunku Rijeki. Za granicą z Chorwacją wjeżdżamy na krótki płatny odcinek autostrady A7 (opłata: 8 kun). Dalej podążamy drogą E751, by przed znanym kurortem Opatija skręcić w kierunku Puli. Przed nami pięciokilometrowej długości tunel Učka, przed którym w dawnych latach ostrzegali się rodacy, strasząc się wzajemnie wysokimi opłatami za przejazd tą trasą. Teraz za Učkę i spory kawałek drogi szybkiego ruchu płaci się 29 kun lub 3,85 euro. Takie kwoty już raczej nikogo nie przerażają. Drogie jest za to paliwo. Litr bezołowiowej 95 kosztuje prawie 11 kun, czyli około 6,15 zł. Na szczęście nasza Octavia pali naprawdę niewiele. Tego dnia, przy spokojnej, pozautostradowej jeździe komputer pokładowy pokazuje średnie zużycie paliwa na poziomie 5,9 litra na 100 km.

Zatrzymujemy się na godzinę w spokojnym, urokliwym miasteczku Pazin, położonym w samym geograficznym środku półwyspu Istria. Jest ciepło i słonecznie, lecz po chwili, już w drodze, tuż przed celem podróży, czyli nadmorską miejscowością Vrsar, dopada nas burza z rzęsistą ulewą. Ściana lejącej się z nieba wody zmusza do zatrzymania się na poboczu. Po kilkunastu minutach chmury ustępują błękitnemu niebu. I taka właśnie pogoda, skądinąd w wyjątkowo kapryśnej pod tym względem w tym roku Chorwacji, towarzyszy nam przez następne dni.

*

Dwa tygodnie mijają bardzo szybko i czas wracać do domu. W noc poprzedzającą wyjazd już tradycyjnie leje deszcz, co oznacza konieczność zwijania mokrego namiotu. Sama podróż zapowiada się jednak rutynowo, zwłaszcza, że mamy jechać tą samą, sprawdzoną wcześniej trasą. Planujemy, że wyruszając około 10 rano jeszcze  przed północą będziemy w Krakowie. Nic z tego, bowiem wpadamy w koszmarne korki. Najpierw przed punktem poboru opłat przy wjeździe do tunelu Učka. Potem na jakimś skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną w pobliżu Opatiji. Najgorzej jest jednak na autostradzie w Słowenii, gdzie zator zaczął się już około 40 kilometrów przed Lublaną. Co się u licha dzieje?! Owszem, jutro również tutaj rozpoczyna się długi weekend, związany z ze świętem 15 sierpnia, ale przecież powinien on co najwyżej powodować korki przy wyjeździe, a nie wjeździe do miasta.

Wleczemy się niemiłosiernie, co chwilę zmuszani do zatrzymywania się. Na poboczu widzimy coraz więcej aut, w których przy takim poruszaniu się najwyraźniej zawiódł układ chłodzenia. Na szczęście w Skodzie temperatura silnika nie przekracza 90 stopni C.

W pewnym momencie zirytowani zjeżdżamy z autostrady, decydując się na kontynuowanie podróży bocznymi, lokalnymi drogami (trochę na wyczucie, bowiem nawigacja uparcie kieruje nas z powrotem na główny szlak). Niestety, także i tutaj trafiamy na niemiłosierne korki.

Za Lublaną jest już zdecydowanie luźniej. Tankujemy benzynę, zauważając, że w ciągu minionych dwóch tygodni nieco ona potaniała (1,463 euro za litr). Na granicy kupujemy dziesięciodniową winietkę na autostrady w Austrii.

Na obwodnicy Wiednia jest już ciemno. Pomimo późnej pory wciąż panuje duży ruch, na szczęście odbywa się płynnie. Około północy, a zatem wtedy gdy, jak sądziliśmy, winniśmy być już w Krakowie, meldujemy się w granicznym miasteczku Mikulov. Tuż za nim spotyka nas kolejna niemiła niespodzianka. Okazało się, że akurat teraz, w szczycie sezonu turystycznego, Czesi postanowili zabrać się do poprawiania nawierzchni ruchliwej drogi prowadzącej w kierunku Brna. Sfrezowali asfalt, a co najgorsze w wielu miejscach wykonali coś w rodzaju szerokich na nieco ponad metr przecinek, które trzeba pokonywać z minimalną prędkością, bardzo ostrożnie. Skutek - wielokilometrowej długości korek.

Gdy wreszcie udaje się nam sforsować tę przeszkodę dochodzi 2.30. Zmęczeni zatrzymujemy się na parkingu przy jednej ze stacji paliw. Planujemy krótką drzemkę, lecz gdy budzimy się, zaczyna już świtać. Do Krakowa docieramy dopiero około 8 rano. Pokonanie niespełna 1100 km zajęło prawie dobę. Przed laty, gdy jeździliśmy dużo gorszym samochodem i nieporównanie gorszymi drogami, podróż na identycznej trasie trwała zdecydowanie krócej. Ot, jeden z paradoksów współczesnej motoryzacji... 

Adam Rymont

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Chorwacja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy