Ciągnik na prąd ładuje się 19 godzin. To będą długie żniwa

Niemiecki producent maszyn rolniczych od przeszło roku testuje elektryczny ciągnik z bateriami o pojemności 360 kWh. Maszyna dowiodła swojej przydatności w polu, ale kwestie związane z ładowaniem wymagają dopracowania.

Elektryfikacja zatacza coraz szersze kręgi. W świecie wagi ciężkiej z pojazdami bateryjnymi eksperymentują już nie tylko producenci ciężarówek i autobusów, ale też wytwórcy sprzętu rolniczego. Swój elektryczny ciągnik rolniczy oferuje np. niemiecka marka Fendt.

Konwersja dokonana została w holenderskim oddziale niemieckiej marki. Obecnie trwają zakrojone na szeroką skalę testy w warunkach polowych. Holendrzy twierdzą, że już mogą wykonać taką "zabudowę" dla ewentualnych nabywców, a ciągnik dowiódł swojej przydatności w polu.

Fendt-e 300 S4 - elektryczny "traktor" z Holandii

Teoretycznie silniki elektryczne wydają się idealne do napędzania maszyn rolniczych. Gigantyczny moment obrotowy to gwarancja sukcesu. Biorąc pod uwagę rozmiary i masy problemem nie powinna też być duża masa baterii trakcyjnych. "Wąskim gardłem" okazać się mogą jednak możliwości sieci energetycznej.

Reklama

Ideą przeróbki było to, by pojazd obsługiwało się w ten sam sposób, co jego spalinowe odmiany. Wóz miał też zapewniać podobne możliwości, co standardowa maszyna napędzana silnikiem Diesla. Kierowca ma więc do dyspozycji klasyczny pedał przyspieszenia czy "ręczną" przepustnicę. Bez zmian pozostała obsługa hydrauliki czy przystawek odbioru mocy.  

Elektryczny ciągnik rolniczy - gigantyczna pojemność baterii

Największe wrażenie robią jednak zastosowane w konwersji akumulatory.

Same baterie umieszczono:

  • pod maską,
  • w podłodze (między elementami ramy),
  • w specjalnych skrzyniach po bokach pojazdu.

Mowa o bateriach litowo-żelazowo-fosforanowych (LiFePO4). Standardowa wersja mieści 26 moduły w dwóch pakietach, a łączna pojemność akumulatorów to 240 kWh. Cały układ pracować ma pod napięciem 380 Voltów. Opcjonalnie można jednak zdecydować się na trzy pakiety o łącznej pojemności 360 kWh.
Niestety, w takiej konfiguracji ciągnik traci możliwość zamontowania przedniego podnośnika.   

Moc i moment większy niż w dieslu. W zamian 19 godzin ładowania. Co na to rolnicy?

Źródłem napędu jest elektryczny silnik trakcyjny, który potrafi rozkręcić się do 3500 obr./min. Obroty "biegu jałowego", które zapewniają np. pracę hydrauliki, wynoszą 800 obr/min i - w razie większego zapotrzebowania ze strony przystawek odbioru mocy - mogą zostać zwiększone do 2200 obr./min.

Teoretycznie ciągnik dowiódł swojej przydatności w codziennych pracach polowych. Zdaniem producenta baterie akumulatorów (Fendt nie precyzuje, o który pakiet baterii chodzi) pozwalają na pracę w polu nawet przez osiem godzin.

Pojawił się jednak pewien problem, który stawia sensowność takiej konwersji pod dużym znakiem zapytania. Korzystając z instalacji "siłowej" (trzy fazy, 32 ampery) naładowanie baterii od zera do 100 proc. pojemności trwa - uwaga - między 18 a 19 godzin.

Oczywiście czas ten może być znacząco skrócony, jeśli ładowanie odbywać się będzie w zakresie 20-80 proc. nominalnej pojemności akumulatorów, ale również wtedy można się spodziewać wyników na poziomie ponad 10 godzin. W "codziennym" użytkowaniu nie jest to problemem, ale w okresie żniw, gdy maszyny pracują nieustannie przez wiele godzin ze zmieniającymi się kierowcami, konieczność wyłączenia ciągnika z użytku na tak długi okres wydaje się być istotną przeszkodą.

Fendt nie chwali się kosztami przeróbki swojej maszyny na pojazd elektryczny, ale nie jest tajemnicą, że z uwagi na gigantyczną pojemność baterii akumulatorów, cenę takiego ciągnika spokojnie pomnożyć można razy dwa.

***


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ciągnik rolniczy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy