Przed wypadkiem Senny
W sobotę Senna przejechał 19 okrążeń podczas pierwszej otwartej sesji treningowej. Nie zdążył jednak rozpocząć kwalifikacji. Niespełna 24 godziny po wypadku Barichello kolejny samochód wypadł z toru. Walczący o swój drugi start w wyścigu Grand Prix Roland Ratzenberger na zakręcie Gillesa Villeneuve'a przy prędkości ponad 300 km/h wypadł z toru. Austriak nie miał tyle szczęścia, co dzień wcześniej Barichello. Jego Simtec uderzył w betonową ścianę. Kierowca nie miał żadnych szans. Po długiej reanimacji na torze zawodnika odwieziono do szpitala, gdzie już godzinę po wypadku stwierdzono śmierć. Pierwszą na torze Formuły 1 od 12 lat, ale - jak się wkrótce miało okazać - nie ostatnią tego weekendu...
Senna bardzo przeżył ten tragiczny wypadek. Natychmiast pojechał na miejsce, w którym Austriak wypadł z toru i - jak się wkrótce okazało - zakończył swoją krótką karierę w F1. Spotkał się tam z prof. Sidem Watkinsem, szefem ekipy medycznej toru, od którego dowiedział się o śmierci Ratzenbegera. - Ayrton był wstrząśnięty. Nigdy do tej pory nie stanął twarzą w twarz z tą rzeczywistością, która przecież również stanowi część jego profesji. W jego czasach w Formule 1 nikt nie zginął - tak zrelacjonował później tę rozmowę Watkins.
Senna stracił chęć do jazdy. Odmówił startu w drugiej sesji kwalifikacyjnej, wrócił do hotelu. Wieczorem nie przyszedł na oficjalną konferencję prasową, na której jako zdobywca pole position miał obowiązek się pojawić.
Wieczorem zadzwonił do przyjaciółki. - Był wstrząśnięty. Płakał, naprawdę płakał - wspominała później Adriane Galisteu. - Powiedział, że nie chce brać udziału w wyścigu. Nigdy wcześniej to się nie zdarzyło.
Na niedzielnej rozgrzewce Senna znów był najszybszy. Wszyscy świadkowie potwierdzają jednak, że kierowca nie był sobą. Cały czas był smutny, impreza przestała mu sprawiać radość. Musiał wystartować, ale sprawiał wrażenie, że jest to przykry obowiązek, który chciał mieć jak najszybciej za sobą.
Przed każdym wyścigiem Senna jeszcze w boksach zakładał swój kask i siedział w nim w samochodzie koncentrując się. Tym razem odbiegł od tego zwyczaju. Żółty kask niemal do samego startu spoczywał przed Ayrtonem, na masce samochodu. A sam kierowca był daleki od myśli o nadchodzącym starcie. Natrętne oko kamery uchwyciło moment, gdy na twarzy siedzącego w aucie Brazylijczyka pojawił się grymas, a w oczach łzy... Senna szybko odwrócił jednak głowę, opanował się, by już w spokoju oczekiwać na start.
Czerwone światła zgasły punktualnie o 14. Nie wszyscy kierowcy wystartowali jednak udanie. Silnik zgasł w Benettonie J.J Lehto, a 5 sekund później a na stojący samochód z dużą prędkością najechał Lotus Pedro Lamy. Kierowcy wyszli z kraksy bez szwanku, jednak urwane koło samochodu przeleciało przez barierę ochronną, wpadło na trybuny, gdzie zraniło kilku widzów. Krwawy weekend trwał...
Na tor wyjechał safety-car, gdyż konieczne było usunięcie wraków samochodów oraz oczyszczenie toru. Na prowadzeniu w tym momencie był Senna, za nim podążał Michael Schumacher. Kierowcy przez pięć okrążeń byli zmuszeni podążać za niemal cywilnym samochodem z prędkościami, przy których opony bolidów nie miały szans na osiągnięcie właściwej temperatury pracy, co skutkowało drastycznym zmniejszeniem przyczepności.
Na szóstym okrążeniu wyścig rozpoczął się po raz drugi. Prowadzący Senna na zakręcie Tamburello trzykrotnie "dobił" podwoziem na nierównościach asfaltu, a w jego końcowej części zdjął nawet nogę z gazu, co nie było zwykłym zachowaniem w tym miejscu toru. Samochód sprawiał więc kłopoty...
Mimo tego, w pierwszym po restarcie okrążeniu, jeszcze na niezupełnie nagrzanych oponach, Senna osiągnął rewelacyjny czas, który później w trakcie całego wyścigu zdołało poprawić tylko dwóch kierowców. Opony "trzymały" więc już niemal prawidłowo.
Dziewięć sekund po przejechaniu linii start - meta Senna z prędkością 305 km/h wjechał w swój ostatni w życiu zakręt. Przez kolejne dwie sekundy wszystko szło zgodnie z planem... Aż nagle coś się stało...