Mija 70 lat od pierwszego oficjalnego wyścigu Formuły 1

​Mija 70 lat od pierwszego w historii wyścigu zaliczanego do mistrzostw świata Formuły 1. 13 maja 1950 roku na torze Silverstone m.in. król Jerzy VI obejrzał zwycięstwo Giuseppe Fariny. Włoch został później pierwszym triumfatorem klasyfikacji generalnej.

Początki Formuły 1 sięgają lat 30. poprzedniego wieku, kiedy pojawiły się pierwsze plany stworzenia tej prestiżowej kategorii. Z powodu wybuchu drugiej wojny światowej trzeba było je odłożyć, ale do pomysłu wrócono po zakończeniu działań zbrojnych.

W 1946 roku Międzynarodowa Federacja Samochodowa (FIA) w końcu zdefiniowała, jakie warunki trzeba spełnić, aby startować w kategorii F1, znanej wówczas również jako Formuła I lub Formuła A. Wtedy też odbyły się pierwsze wyścigi, ale były to pojedyncze i niezależne od siebie wydarzenia, które nie doprowadziły do wyłonienia mistrza świata.

Takie niezaliczające się do cyklu imprezy dla kierowców F1 organizowano zresztą jeszcze przez wiele lat, równocześnie z tymi będącymi częścią mistrzostw świata. Ostatnia "niezależna" odbyła się w latach 80., później przestały się one organizatorom opłacać.

Reklama

Pierwszy raz o punkty do klasyfikacji generalnej rywalizowano właśnie 13 maja 1950 roku - trzy lata po tym, jak FIA oficjalnie przystąpiła do pracy nad stworzeniem cyklu. Zwycięzcą okazał się jadący Alfa Romeo Włoch Farina, który później triumfował także w Szwajcarii oraz w swojej ojczyźnie, uzbierał łącznie 30 punktów w siedmiu wyścigach (w jednym z nich nie startował) i został pierwszym w historii mistrzem świata.

Zgodnie z danymi serwisu f1stats.com Farina pokonał na Silverstone 70 okrążeń, czyli ok. 325 km, w czasie 2:13.23,6, co daje średnią prędkość 146,378 km/h. Na podium znaleźli się też dwaj inni kierowcy Alfa Romeo - rodak zwycięzcy Luigi Fagioli oraz reprezentant gospodarzy Reg Parnell. Wystartowało 23 zawodników, ale tylko 21 "załóg", gdyż w dwóch autach kierowcy jechali na zmianę. Sklasyfikowano 11 bolidów.

W pierwszych sezonach F1 warunki dyktowały zespoły marek liczących się przed wojną, jak właśnie Alfa Romeo, Ferrari, Maserati czy Mercedes. Początkowo swoich sił próbowali też kierowcy, którzy przygotowywali bolidy z własnej kieszeni.

Jednak już w 1952 roku koszty wykluczyły większość "prywaciarzy", a nawet niektóre zespoły. Poza Ferrari norm F1 nie spełniał już praktycznie nikt, dlatego w sezonach 1952 i 1953 w najbardziej prestiżowym cyklu obowiązywały przepisy Formuły 2.

Powrót do "właściwej" Formuły 1 nastąpił w 1954 roku i wtedy też rozpoczął się gwałtowny rozwój technologiczny. Dodatkowo pobudzono go w 1958, kiedy po raz pierwszy wprowadzono klasyfikację konstruktorów. Rozkwitł "wyścig zbrojeń", który trwa do dziś.

Z czasem stał się on niebezpieczny. Bolidy były coraz szybsze, a to powodowało większe zagrożenie. Prace nad zapewnieniem ochrony zawodnikom nie nadążały za tempem rozwoju bolidów, czego efektem były liczne tragedie.

W pierwszej dekadzie w wyścigach zaliczanych do mistrzostw świata F1 zginęło 11 kierowców, w drugiej - kolejnych siedmiu. Kilka ofiar było też podczas testów oraz w pojedynczych imprezach poza cyklem MŚ.

W 1970 roku zginął m.in. urodzony w Niemczech reprezentant Austrii Jochen Rindt, który wcześniej wygrał pięć z pierwszych dziewięciu wyścigów i został jedynym w historii pośmiertnym mistrzem świata. W latach 70. w MŚ było jeszcze sześć innych ofiar wśród kierowców. Do ogromnej tragedii doszło w 1975 roku w Hiszpanii, gdy jeden z bolidów wypadł z toru i wylądował w strefie zajmowanej przez kibiców, zabijając pięciu z nich i raniąc kilku innych.

W kolejnych latach częstotliwość śmiertelnych wypadków spadała, choć trudno zapomnieć szczególnie o tym z 1 maja 1994 roku, kiedy zginął trzykrotny mistrz świata Brazylijczyk Ayrton Senna, jeden z najbardziej utalentowanych kierowców w historii tego sportu. Dzień wcześniej w kwalifikacjach śmierć poniósł też Austriak Roland Ratzenberger.

Te dwa wypadki doprowadziły do zahamowania tempa rozwoju prędkości w bolidach F1 i poświęcenia większej uwagi bezpieczeństwu. Od tego czasu była tylko jedna ofiara rywalizacji - w 2014 roku zginął Francuz Jules Bianchi.

Bitwa technologiczna nie ustała, choć skupiano się częściej na innych parametrach niż prędkość. Coraz bardziej zaawansowane rozwiązania wiązały się oczywiście z rosnącymi kosztami, w efekcie czego od wielu dekad warunki dyktuje zaledwie garstka zespołów, m.in. Ferrari, McLaren, Williams czy nieprzerwanie od 2014 roku - Mercedes.

Z powodu pogłębiającej się finansowej przepaści między teamami utrzymanie się w stawce stało się bardzo trudne. W latach 1990-2008 przestało istnieć 28 "stajni", z których część pozostała praktycznie niezauważona, ponieważ nie osiągnęła żadnych obiecujących wyników.

W ostatnich latach rywalizacja inżynierów nie przestała odgrywać istotnej roli, a wielu kibicom nie podoba się, że umiejętności kierowców zeszły na drugi plan, zaś warunki dyktuje technologia. Dlatego nieustannie wraca temat ograniczenia budżetów ekip, na które nie zgadzają się oczywiście ci najbogatsi, przede wszystkim Ferrari i Red Bull.

Dotychczas odbyło się dokładnie 1018 wyścigów mistrzostw świata F1. Ten jubileuszowy, tysięczny przypadł na Grand Prix Chin 14 kwietnia 2019 roku.

Z powodu pandemii koronawirusa przyszłość tego sportu, jak i wielu innych, stanęła pod znakiem zapytania. W tym roku pierwszy wyścig miał się odbyć w marcu, a w kalendarzu znalazła się rekordowa liczba 22 rund, jednak dotychczas odwołano lub przełożono 10 z nich. Start planowany jest na początek lipca w Austrii, bez udziału kibiców. Z powodu opóźnienia teamy ponoszą ogromne straty finansowe.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy