GP Kanady - pierwszy czyli drugi
Sebastian Vettel przejechał jako pierwszy linię mety wyścigu o Grand Prix Kanady, ale to finiszujący na drugiej pozycji Lewis Hamilton został uznany zwycięzcą. Takie rzeczy zdarzały się już w historii wyścigów, podobne zdarzają się w innych dyscyplinach sportu. Na szczęście rzadko, bo ustalanie kolejności rywalizacji poza areną zmagań (nie lubię określenia „przy zielonym stoliku”) nie jest zgodne z duchem sportu. Są jednak sytuacje wyjątkowe i z taką mieliśmy do czynienia w niedzielę.
Przebieg i wyniki Grand Prix Kanady będą dyskutowane jeszcze bardzo długo, bo incydent z udziałem Vettela i Hamiltona jest niejednoznaczny i trudny do oceny, a późniejsza decyzja zespołu sędziowskiego w tej sprawie - kontrowersyjna. Dlatego warto powstrzymać się od skrajnych ocen i poczytać, bądź posłuchać, co mają do powiedzenia inni.
Fakty są takie: Vettel stracił panowanie nad samochodem, wypadł na trawę i próbował się ratować. Po raz kolejny pokazał, że nie wytrzymuje presji, że jadąc pod presją popełnia błędy. Tak, doprowadził do niebezpiecznej sytuacji. Tak, zajechał drogę Hamiltonowi i zmusił go do hamowania. Moim zdaniem nie zrobił tego specjalnie. Po prostu nie panował nad samochodem i walczył o odzyskanie kontroli nad nim, o uniknięcie wypadku. Dlatego, tak jak Vettel nie jest moim faworytem i ma dużo za uszami (w przeszłości), tak w tym przypadku sądzę, że z tego punktu widzenia kara 5 sekund była krzywdząca dla Niemca. Być może wystarczyłoby ostrzeżenie.
Czy decyzja sędziów wypaczyła wyniki wyścigu? Tego się nie dowiemy. Można do tego podejść tak: sędziowie założyli zapewne, że gdyby nie niebezpieczny powrót Vettela na tor (fakt - niebezpieczny, nawet jeżeli nieumyślnie), Hamilton być może wyprzedziłby go. Faktem jest, że mistrz świata musiał zahamować, aby uniknąć kolizji. I taką interpretację zdarzenia zapewne przyjęli sędziowie. Idąc dalej, wiedząc o karze nałożonej na rywala, Hamilton jechał w końcówce wyścigu tak, aby utrzymać stratę nie większą, niż 5 sekund. Gdyby kary nie byłoby, z pewnością jechałby tak, aby wygrać wyścig na torze. Nie wiadomo, jakie wtedy byłyby wyniki.
Na pocieszenie - pół biedy, że "poszkodowanym" przez sędziów był Vettel. Spróbujmy sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby bohaterem afery był Verstappen! Montreal w ogniu! Nie no, to żart oczywiście...
Po wyścigu nie trzeba było długo czekać na komentarze, także te najbardziej skrajne, na przykład takie, że Formuła 1 w niedzielę 9 czerwca umarła, bo sędziowie niesłusznie ukarali Vettela. Nie, nie umarła i jeszcze długo nie umrze, a nawet gdyby tak się kiedyś zdarzyło, to z pewnością nie z takiego powodu. Czy niesłusznie ukarali - patrz komentarz powyżej.
Poza tym zgódźmy się co do jednego. Sędziowie nie są chłopakami wziętymi do tej roboty z ulicy. Są to ludzie o wielkim doświadczeniu i znajomości przepisów. Mają dostęp do zapisu wideo z wielu kamer, także telewizji przemysłowej na torze oraz do zapisu telemetrii z samochodów. Wiedzą zatem, kto gdzie zahamował, dodał gazu czy w którą stronę skręcił kierownicą. Dlatego wygłoszę pewnie mało popularny apel: miejmy odrobinę szacunku i zaufania do sędziów. Nie są nieomylni, ale mają o wiele więcej narzędzi do oceny sytuacji, niż my - kibice przed ekranem telewizora czy komputera.
Ferrari zapowiedziało złożenie odwołania od decyzji sędziów do Trybunału FIA. Tyle, że zgodnie z regulaminem sportowym Formuły 1, tego rodzaju kary nie mogą być przedmiotem odwołania. Jeżeli zatem odwołanie wpłynie do FIA (zespół ma na to 96 godzin), zostanie zapewne odrzucone z powodów formalnych jako bezzasadne (inadmissible). Dlatego też niezależnie od tego, jak kto czuje się rozczarowany wynikami wyścigu, można chyba uznać je za ostateczne.
Ocena startu Williamsa i Roberta Kubicy jest równie trudna, jak ocena incydentu w walce o zwycięstwo, chociaż oczywiście na zupełnie innym poziomie. Początek wyścigu był całkiem niezły dla Polaka. Po starcie na średnio twardych oponach awansował na krótko na 15 miejsce, ale potem było już znacznie gorzej. Polak przyjechał na metę na ostatniej osiemnastej pozycji. George Russell był szesnasty. Warto dodać, że Kubica jako jeden z nielicznych dwukrotnie zaliczył postój w boksie, co oczywiście miało wpływ na wynik i stratę. Nie zmienia to faktu, różnica tempa pomiędzy obydwoma samochodami WIlliamsa jest w dalszym ciągu zastanawiająca.
Jedno jest pewne. Podobnie jak w przypadku oceny incydentu pomiędzy Vettelem i Hamiltonem, także i tu warto zachować zimną krew i chłodną ocenę sytuacji. Niestety, mamy niewielki wpływ na to co dzieje się w zespole Williams. Jak już wiele razy pisałem, nie traćmy nadziei. Po lepszym od poprzednich starcie w Monaco dwa tygodnie temu, też liczyłem na lepszy wyścig w Kanadzie. Dlaczego tak się nie stało? Do tego jeszcze wrócimy.
Grzegorz Gac