Zamiast do aut na prąd dopłaćmy do... spalinowych!
Polska ustawa o elektromobilności narzuca na samorządy obowiązek inwestowania w samochody elektryczne, a premier Morawiecki zapowiedział, że do 2025 roku w Polsce będzie milion aut elektrycznych.
Warto się jednak zastanowić, czy auta elektryczne w Polsce mają sens. Bo może zamiast inwestować w drogie auta bateryjne, na które Polaków nie będzie stać jeszcze długo, warto umożliwić im zakup nowoczesnych samochodów spalinowych, które naprawdę emitują niewiele spalin?
Według obowiązującej obecnie normy Euro 6d, samochody spalinowe mogą emitować średnio (wszystkie modele danego producenta) do 95 g CO2 na kilometr. Czy to dużo? Węglowa elektrownia w Bełchatowie, największy producent energii elektrycznej w naszym kraju, który odpowiada za około 20 procent całej produkcji prądu w Polsce, w ciągu roku emituje do atmosfery 30 mln ton CO2.
To nieco więcej niż wyemitowałyby do atmosfery wszystkie wciąż jeżdżące po polskich drogach samochody spalinowe (według CEPIK-u jest to 18 mln pojazdów) w ciągu roku, przy założeniu średniego rocznego przebiegu na poziomi 15 tys. km. I co najważniejsze - gdyby spełniały normę emisji euro 6, czyli gdyby były samochodami nowymi.
Tymczasem szacuje się, że średni wiek samochodu w Polsce to nieco ponad 14 lat, co oznacza, że przeciętny pojazd wyprodukowano w roku 2007. Wówczas średnia emisja CO2 wszystkich modeli danego producenta musiała zmieścić w limicie 150 g CO2 na kilometr, a więc o połowę większym niż obecnie.
Napędzanie elektromobilności w Polsce, o ile nie jest działaniem czysto pozornym (na co wskazywać może ubiegłoroczny program dopłat do aut na prąd, tak "atrakcyjny", że niemal wszystkie przeznaczone na niego środki pozostały niewykorzystane), wcale nie musi być działaniem proekologicznym. Przede wszystkim dzisiaj Polska jest największym konsumentem węgla w Polsce - z tego paliwa powstaje 70 proc. energii elektrycznej w naszym kraju. Gdyby nastąpił gwałtowny rozwój elektromobilności (dziś w Polsce zarejestrowanych jest zaledwie 11 tys. aut na baterie), konieczne byłyby równie gwałtowne inwestycje w energetykę, bo przecież elektrowni atomowej szybko się nie wybuduje. Pozostaje rozwijanie energetyki węglowej, co oznacza nie tylko zwiększanie emisji CO2, ale również konieczność opłacania prawa do tej emisji, co wpłynie na koszt prądu, który poniosą nie tylko kierowcy, ale wszyscy mieszkańcy.
Jednym słowem, dla Polaków, którzy jeżdżą kilkunastoletnimi samochodami o wartości 15-25 tys. zł zdecydowanie bardziej celowy byłby program dopłat do zakupu nowych aut spalinowych, które dziś są naprawdę "czyste", (a do tego bezpieczne, co ma niebagatelne znaczenie wobec wysokiej śmiertelności w wypadkach w Polsce) niż fantasmagorie o milionie aut elektrycznych, które będą - de facto - napędzane węglem.
Mirosław Domagała
***