Oficjalnie. Nie ma co liczyć na wysokie dopłaty do aut na prąd

Potwierdzają się nasze informacje, że dopłaty do zakupu samochodów elektrycznych będą znacznie niższe niż zapowiadano. O ile w ogóle będą.

Obniżki dopłat potwierdził środę wiceminister klimatu Ireneusz Zyska, który ocenił, że...  poziom kilkunastu lub kilkudziesięciu tys. zł dopłaty do e-auta jest zbyt wysoki. Przypomnijmy, że miało to być 30 proc. wartości auta, przy czym jego cena nie mogła przekroczyć 125 tys. zł, a więc była ustalona na bardzo niskim, jak na auto elektryczne, poziomie.

Zyska powiedział, że po powołaniu Michała Kurtyki na ministra klimatu, została dokonana inwentaryzacja programu dotyczącego m. in. dopłat do elektryków z Funduszu Niskoemisyjnego Transportu.  Jak mówił, decyzja o nowej wysokości dopłaty nie może być "arbitralna i założona z góry" i musi wynikać z analizy rynku, która - jak dodał -  "w tej chwili jest dokonywana". Zaznaczył, że wysokość dopłaty musi być ustalona na takim poziomie, by "obiektywnie" dawać szanse jak największego wsparcia.

Reklama

"Ta kwota (dopłaty -PAP) będzie na niższym poziomie niż wcześniej zaawizowana, ale nie mogę jeszcze powiedzieć jaka dokładnie" - poinformował wiceminister klimatu.

"Chcemy wspierać elektromobilność, ale poziom kilkunastu czy kilkudziesięciu poziom tysięcy zł dopłaty do auta elektrycznego jest za wysoki" - ocenił.

Jak wyjaśnił, resort klimatu stara się tak wyważyć wysokość, by miała ona  - jak powiedział Zyska - "umocowanie, jakieś +ratio legis+ w kontekście całej polityki rządu w obszarze społecznym, inwestycyjnym i technologicznym".

Zyska ocenił, że "jeśli zostanie zaburzona pewna równowaga, ktoś powie, że z jednej strony rząd wspiera w programach społecznych osoby wymagające wsparcia, ale jednocześnie nierównomiernie dotuje +zabawki dla ludzi zamożnych+".

Fundusz Niskoemisyjnego Transportu, z którego mają być wypłacane środki, powstał w lipcu 2018 r. Jest on dedykowany niskoemisyjnemu transportowi oraz paliwom alternatywnym. Zasilany jest m.in. z tzw. opłaty emisyjnej doliczanej do benzyn i oleju napędowego. FNT na początku 2020 r. dysponował 320 mln zł, na koniec jego stan ma wynosić 380 mln zł, a wydatki na realizację zadań to 313 mln zł.

Zgodnie z rozporządzeniem wydanym w 2019 roku przez ministra energii dofinansowanie wynieść miało 30 proc. ceny zakupu samochodu elektrycznego, jednak nie więcej niż 37,5 tys. zł, a cena samochodu nie może przekroczyć 125 tys. zł. Jednak już od początku zaczęto robić ewentualnym chętnym problemy. Przede wszystkim dopłata nie przysługuje "z automatu" i nie wystarczy wpłacić u dilera 70 procent wartości auta. Przeciwnie, program zakładał, że najpierw zostanie ogłoszony nabór nabór wniosków przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Następnie kupuje się auto, wpłacając całą kwotę i wnioskuje o dopłatę.

Program dopłat miał ruszyć w zeszłym roku. Nie ruszył, bo rząd przypomniał sobie, że... zapomniał o kwestiach podatkowych (kupujący musiałby zapłacić podatek od dopłaty), a więc naboru nie ogłoszono. Obecnie trwa zmiana przepisów. Zdaniem wiceministra Ireneusz Zyski, nabór wniosków o dofinansowanie ruszy w lutym. Tyle tylko, że w zredukowanej formie.

Co ciekawe, nie wiadomo ile pieniędzy zostanie przeznaczone na dopłaty. Zakładając, że będzie to około 300 mln, pozwoliłoby to na dopłatę w maksymalnej wysokości 37,5 tys. zł do ponad 8 tys. samochodów. Czy to mało? Bynajmniej - obecnie w Polsce zarejestrowanych jest około 5100 samochodów elektrycznych. Gdyby Polacy faktycznie w tym roku kupili 8 tys. aut elektrycznych, byłby to i tak świetny wynik.

PAP/INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy