Mobilne ładowarki. Czy to koniec problemów z zasięgiem elektryków?

Niedostatek publicznych ładowarek to wciąż jeden z największych problemów trapiących światową elektromobilność, a obawa przed utknięciem w samochodzie z rozładowaną baterią nierzadko spędza sen z powiek wielu kierowcom. Niektóre kraje starają się walczyć z tego typu trudnościami, wprowadzając na drogi mobilne ładowarki. Czym one są i jak działają?

Kierowcy boją się utknąć na drodze z pustą baterią

Według danych PSPA pod koniec października w naszym kraju funkcjonowało 3166 ogólnodostępnych stacji ładowania pojazdów. Liczba ta - pomimo ciągłych inwestycji w rozwój infrastruktury - wciąż wydaje się zatrważająco niska. Zwłaszcza gdy uwzględnimy prognozy dotyczące rynku sprzedaży samochodów elektrycznych w nadchodzących latach. Nawet entuzjaści elektromobilności coraz częściej zwracają uwagę na ten problem - problem, który jak się okazuje, trapi także inne kraje.

Według niedawnego badania przeprowadzonego przez amerykańską firmę analityczną JD Power - wielu kierowców w Stanach Zjednoczonych rezygnuje z zakupu pojazdu elektrycznego ze względu na obawę całkowitego rozładowania baterii w trakcie jazdy. Podobne rozterki mają także mieszkańcy Wielkiej Brytanii, gdzie rzekomo coraz częstszym widokiem są masowe awarie publicznych ładowarek. Sytuacja zrobiła się w ostatnim czasie na tyle poważna, że do akcji postanowiły wkroczyć startupy, które dostrzegły w piętrzącym się problemie szanse nie tylko na swój rozwój, ale też sowity zarobek.

Reklama

Mobilne ładowarki podbijają zachodnie rynki

Przykładem może być firma EV Safe Charge z Los Angeles, która od pewnego czasu pracuje nad mobilną ładowarką o nazwie ZiGGY. Jest to niejako samojezdny robot, który dzięki swoim stosunkowo niewielkim rozmiarom mógłby w przyszłości pełnić  "wartę" na parkingach i w podziemnych garażach. Za pomocą odpowiedniej aplikacji kierowca samochodu elektrycznego mógłby zarezerwować urządzenie, a następnie po przyjeździe skorzystać z jego magazynu energii do podładowania pojazdu. Zdaniem konstruktorów tego typu niewielkie ładowarki wkrótce będą stanowiły podstawę infrastruktury ładowania w dużych miastach, a sam startup wygrał niedawno konkurs organizowany przez miasto Barcelona i ma zamiar przetestować roboty na tamtejszych miejskich parkingach.

Innym ciekawym rozwiązaniem może być Roadie Portable - mobilna ładowarka stworzona przez przedsiębiorstwo technologiczne SparkCharge z Massachusetts. Jest to niewielkie urządzenie o modułowej konstrukcji, które z łatwością można zmieścić do bagażnika pojazdu elektrycznego. Według firmy ładowarka jest w stanie dostarczyć do 20 kW mocy, a dołożenie dodatkowych akumulatorów może się przełożyć nawet na zwiększenie zasięgu elektryka o 100 kilometrów. To zdaniem przedstawicieli firmy wystarczająco by w razie sytuacji awaryjnej dojechać do najbliższej publicznej stacji ładowania. Trzeba mieć jednak świadomość, że rozwiązanie to nie jest lekkie no i zajmuje dodatkową przestrzeń w bagażniku. 

Elektryk się rozładował? Na pomoc przyjedzie diesel

Chociaż powyższe przykłady to wciąż jedynie koncepty warto mieć na uwadze, że na rynku nie brakuje już innych, bardziej przyziemnych, rozwiązań umożliwiających awaryjne doładowanie samochodu elektrycznego. Zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i Wielkiej Brytanii od kilku lat funkcjonuje swoista "elektromobilna pomoc drogowa". Mowa tu o specjalnie przystosowanych pojazdach pełniących rolę agregatów prądotwórczych. Kierowcy elektryków, których zasięg niebezpiecznie zbliżył się niskich wartości, mogą zadzwonić na odpowiedni numer alarmowy i poczekać na dotarcie pomocy. Jak można wyczytać na stronach internetowych firm oferujących takie usługi - skorzystanie z oferty pozwoli uzupełnić zasięg w pojeździe bateryjnym nawet do 40 kilometrów w 30 minut. Oczywiście cała operacja jest odpłatna.

Pewną ciekawostką jest fakt, że rolę wspomnianych mobilnych agregatów prądotwórczych pełnią duże półciężarówki i VAN-y napędzane... dieslem. Jak jednak zapewniają przedstawiciele firm oferujących takie usługi - rozwiązanie to pełni funkcję tymczasową i nie ma na celu propagowania wyższości jednostek spalinowych nad elektrycznymi. W miarę ciągłego ulepszania publicznej infrastruktury ładowania, w przyszłości zapotrzebowanie na takie rozwiązania ma być coraz mniejsze.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy