Kupiła auto za 290 tys. zł. Wystarczyło uszkodzenie drzwi, by trafiło na złom
Nie od dziś wiadomo, że naprawy samochodów elektrycznych bywają bardzo problematyczne i często stosunkowo nieduże uszkodzenia mogą oznaczać szkodę całkowitą. Nie słyszeliśmy jednak jeszcze o przypadku, w którym drobna szkoda parkingowa oznaczała konieczność złomowania auta. Aż do teraz.
Ile kosztuje naprawa samochodu elektrycznego?
Już trzy lata temu pisaliśmy o absurdach do jakich dochodzi w Norwegii w związku z samochodami elektrycznymi uczestniczącymi w kolizjach, które nawet po drobnych uszkodzeniach trafiają na złom. Częściowo wynika to z wysokich kosztów napraw, wynikających ze skomplikowanych procedur i restrykcyjnych norm, mających na celu upewnienie się, że uszkodzenie pojazdu nie wpłynęło negatywnie na kondycję baterii i nie będzie groziło pożarem. Drugi czynnik to wysokie dopłaty do elektryków, które znacząco zaniżały ceny nowych aut (obecnie Norwegia wycofała się z dopłat) i sprawiały, że tym łatwiej można było orzekać szkodę całkowitą.
Ile konkretnie może wynieść naprawa elektryka? Opisywaliśmy rok temu przypadek właściciela Riviana R1T, któremu inny kierowca delikatnie uszkodził tylny zderzak. Początkowo ubezpieczyciel wypłacił mu (w przeliczeniu) 6400 zł odszkodowania, ale auto trafiło do autoryzowanego serwisu, który naprawiał je przez 10 tygodni. Okazało się, że konieczne było rozebranie połowy samochodu, aby upewnić się, czy nie doszło do jakichś niewidocznych z zewnątrz uszkodzeń. Rachunek za całą usługę wyniósł około 168 tys. zł czyli połowę wartości pojazdu.
Dobrze znany jest przypadek właściciela Jaguara I-Pace, który miał uszkodzoną obudowę baterii. Wymiana jej, samej tylko obudowy, kosztowała 155 tys. zł. Mniej "szczęścia" miał kierowca, który uszkodził obudowę akumulatora w MG5. Naprawa wartego 167 tys. zł pojazdu kosztowała 413 tys. zł, czyli około dwu i pół krotnie więcej, niż właściciel zapłacił za niego w salonie.
Drobne uszkodzenie drzwi w aucie elektrycznym to szkoda całkowita
Mając w pamięci powyższe sytuacje, specjalnie nie dziwi kolejna historia problemów z naprawą elektryka. Tym razem właścicielce Fiskera Ocean ktoś uszkodził drzwi. Z udostępnionych przez Joy Wanner zdjęć wynika, że z zewnątrz ucierpiała jedynie plastikowa nakładka i to w bardzo niewielkim stopniu. Niestety uszkodzeniu uległ także zawias drzwi.
Właścicielka Fiskera zgłosiła szkodę, która została początkowo wyceniona na 910 dolarów (ok. 3650 zł). Niestety szybko okazało się, że naprawa jest niemożliwa z powodu braku części. Po 30 dniach ubezpieczyciel stwierdził więc, że szkoda jest niemożliwa do zlikwidowania. Ponieważ pojazd został uznany za nienaprawialny, został odholowany, a właścicielka otrzymała odszkodowanie w wysokości 53 303 dolarów (około 214 tys. zł), chociaż za auto zapłaciła o 20 tys. dolarów więcej.
Joy Wanner nie kryje rozgoryczenia całą sytuacją. Jak wyjaśnia, chciała kupić najlepszego dostępnego elektryka (Fisker Ocean w topowej wersji przyspiesza do 100 km/h w 3,7 s i ma zasięg 560 km), ale po dwóch latach oczekiwania na swój egzemplarz, spotkały ją głównie rozczarowania. Od problemów z dokumentacją przy zamówieniu, poprzez opóźnienia w dostawie, aż po liczne problemy techniczne (drobne usterki, niewyjaśnione komunikaty o błędach, a nawet przypadki bycia uwięzionym w samochodzie).
Finał przygody z Fiskerem sprawił, że Wanner straciła wszelką wiarę w takie samochody. Nie elektryczne, ale należące do niewielkich firm. Tu bowiem należy upatrywać szeregu problemów, jakie przysporzyło auto, a także tego, że po drobnej szkodzie nie dałoby się go naprawić. Inna sprawa, że biorąc pod uwagę wspomniany wcześniej koszt naprawy Riviana po drobnej stłuczce, prawdopodobnie Fiskera też nie udałoby się naprawić według początkowej wyceny, nawet gdyby znalazły się do niego części.