Elektryki fanaberią? Klienci nie chcą ich kupować!

Nie jest tajemnicą, że - zwłaszcza w Polsce - rynek nowych pojazdów zdominowany jest przez klientów biznesowych. Zaledwie 3 na 10 rejestrowanych w naszym kraju nowych samochodów trafia do rąk nabywców prywatnych. Jak prezentują się na tym tle - wspierane przez władze - samochody elektryczne?

Ciekawe światło rzuca na sprawę najnowsza analiza instytutu SAMAR. Wnioski trudno uznać jednak za optymistyczne. Mimo kampanii reklamowych, dopłat i różnych zachęt płynących wprost z ustawy o elektromobilności, samochody elektryczne to - w oczach statystycznego Kowalskiego - fanaberia, której zarys ledwie majaczy na horyzoncie...

Przypomnijmy. Ubiegły rok zamknął się w Polsce wynikiem 555 609 rejestracji nowych samochodów osobowych, z czego tylko 162 881 trafiło w ręce klientów indywidualnych. Co więcej, do tej drugiej grupy wliczane są również wszystkie osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą! Bez nich sytuacja wyglądałaby o wiele dramatyczniej. Jak bardzo? Np. tak, jak wygląda obecnie w przypadku tzw. "wtyczkowozów", czyli - liczonych wspólnie - aut bateryjnych i hybryd plug-in. Ile z rejestrowanych obecnie w Polsce aut tego typu trafia do klientów indywidualnych?

Reklama

Według Samaru, spośród 5 655 zarejestrowanych w Polsce jako nowych aut tego typu, w bieżącym roku do klientów indywidualnych trafiły... 603 sztuki. To zaledwie niespełna 11 proc. ogółu! Kto zarejestrował pozostałe?

7,3 proc. zarejestrowanych zostało bezpośrednio przez importerów. W tej liczbie znajdziemy np. udostępniane dziennikarzom samochody testowe. Jeśli dodamy do tego ponad 27 proc. zarejestrowanych przez dealerów (np. auta do jazd próbnych) okaże się, że 34 proc. wszystkich "wtyczkowozów", czyli ponad 1/3 ogółu zarejestrowanych, służy wyłącznie promowaniu elektrycznego transportu! Pozostałe - około 57 proc. - pojazdów tego typu to auta "flotowe", czyli wykorzystywane głównie do celów zarobkowych.

Największa część - aż 42,9 proc. - należy do firm leasingowych. Zaledwie 7,3 proc. stanowi własność innego typu przedsiębiorstw. Wśród nich znajdziemy zapewne pojazdy wykorzystywane przez służby miejskie czy takich potentatów, jak np. Poczta Polska. Reszta, czyli niespełna 8 proc. to kolejna grupa aut pracujących na swoje utrzymanie. 6,4 proc. należy do flot CMF czyli firm, które czerpią zyski z kompleksowego zarządzania flotami pojazdów, a 1,5 proc. do wypożyczalni (typu RAC - od Rent A Car). Wnioski?

Niestety - dość smutne. Chociaż producenci starają się przekonać nabywców do tego, że eksploatacja auta elektrycznego ma być tańsza i bardziej przyjazna środowisku, różnica w cenie i użyteczności pojazdów wciąż okazuje się nie do przejścia dla osób, które wydają na samochody własne pieniądze. Przyglądając się powyższemu rozkładowi śmiało przyjąć możemy, że 3 na 10 rejestrowanych elektryków na ma celu promocję tej gałęzi motoryzacji, a 6 z 10 - wykorzystywanych jest przez firmy, bardzo często, w celach zarobkowych. Zaledwie 1 na 10 rejestrowanych samochodów z wtyczką kupowany jest przez osobę, która chce - po prostu - użytkować go prywatnie: na dojazdy do pracy czy zakupy.

Niestety - póki co - głosy o tym, że zmiana napędu na elektryczny oznacza też kres masowej motoryzacji znajdują - niestety - uzasadnienie w faktach.

***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy