Volkswagen wspomina... wojenną historię

Okres II wojny światowej to wstydliwa karta w historii niemieckiego przemysłu. Wielu producentów wciąż nie rozliczyło się ze swoją nazistowską przeszłością. Na tym tle pozytywnie wyróżnia się Volkswagen, którego władze starają się spoglądać za siebie z właściwym dystansem.

W oficjalnym serwisie prasowym koncern Volkswagen przypomina właśnie, że 75 lat temu - 11 kwietnia 1945 roku - wojska amerykańskie wkroczyły do Wolfsburga - miasta, które nazywane było wówczas "Stadt des KdF-Wagens". W fabryce, pod którą 26 maja 1936 roku kamień węgielny wmurowywał sam Adolf Hitler, spod rządów nazistów wyzwolono 7,7 tys. robotników przymusowych z całej Europy. 

Mało kto wie, że na mapach nacierającej armii amerykańskiej nie było nawet zaznaczonego miasta, które stanowiło przecież potężny ośrodek przemysłowy (bombardowany w 1944 roku - przyp. red). Wieści o zbliżających się Amerykanach, które zmusiły do wycofania się z tego obszaru jednostki SS, oznaczały wyswobodzenie dla pracujących w fabryce jeńców.

Reklama

Co warto pokreślić - Volkswagen nie kryje faktu, że w czasie wojny przez fabrykę przeszło około 20 tys. pracowników przymusowych, w tym około 5 tys. więźniów obozów koncentracyjnych. W oficjalnym komunikacie prasowym koncern przypomina m.in., że po wycofaniu się wojsk niemieckich wśród samych robotników - spontanicznie - utworzono formację mającą na celu pilnowanie porządku. W jej skład wchodzili głównie francuscy jeńcy wojenni i holenderska młodzież. Kwatera główna tymczasowej służby mieściła się w budynku zakładowej straży pożarnej. Działalność formacji pomogła ograniczyć do minimum przypadki grabieży, przemocy czy niszczenia mienia. Firma nie kryje, że stosunkowo dobry stan zakładu, który był gotowy wznowić produkcję wkrótce po wyzwoleniu - zawdzięcza właśnie obywatelskiej postawie robotników przymusowych.

Volkswagen wspomina nie tylko godną podziwu postawę załogi, ale też części kadry zarządzającej. Wśród nich wymieniana jest np. postać kierownika elektrowni - Fritza Kuntze - który nie wykonał rozkazu nazistowskich władz nakazujących mu wysadzenie obiektu i okolicznych mostów. Kuntze zorganizował grupę składającą się z trzech, mówiących po angielski, inżynierów i lokalnego katolickiego księdza, która na własną rękę - przedostała się na pozycje Amerykanów. Udało im się skontaktować z wyższymi oficerami i przekonać ich, by dla dobra lokalnych mieszkańców i fabryki - amerykańscy żołnierze jak najszybciej wkroczyli do miasta. M.in. właśnie dzięki nietypowej delegacji ze "Stadt des KdF-Wagens" Amerykanie zdecydowali się oficjalnie wkroczyć do miasta 15 kwietnia. Sztab Amerykańskiej 9. Armii przejął wówczas odpowiedzialność za administrację i utrzymanie porządku, tak jak na wszystkich przejętych z rąk Niemców terenach.

W opublikowanym komunikacie firma przypomina, że w dniu wyzwolenia w fabryce przebywało około 9 tys. pracowników. Aż 7700 to robotnicy przymusowi, z których większość pochodziło z terenów Związku Radzieckiego . Amerykanie uczynili miasto punktem zbornym dla wszystkich byłych jeńców z okolicy. Jeszcze przed końcem kwietnia z miasta wyruszyły pierwsze transporty kolejowe, którymi przymusowi robotnicy wracali do ojczystych krajów. Przedstawiciele Volkswagena zwracają uwagę, że dla dużej liczby robotników wracających na wschód były to straszne czasy. Wielu wracało do domów w atmosferze prześladowań - podejrzeń o dezercję czy kolaborację.

25 maja - pod amerykańskim zarządem - po raz pierwszy zebrała się lokalna rada miejska. Zgodnie z sugestiami Amerykanów jedną z pierwszych decyzji tymczasowych władz była zmiana nazwy miasta z "Stadt des KdF-Wagens" na Wolfsburg. Nazwa odnosiła się do historycznego zamku, o którym pierwsze wzmianki pochodziły z 1303 roku.

Już w maju 1945 roku w zakładzie wznowiono produkcję wojskowych Kübelwagenów, przy której pracowało około 200 osób. W sumie, pod amerykańskim nadzorem, zbudowano 133 egzemplarze. Wkrótce potem miasto przekazane zostało w administrację Armii Brytyjskiej, gdy - zgodnie z ustalonym przez zwycięzców podziałem - Wolfsburg znalazł się w brytyjskiej strefie okupacyjnej. Jeszcze w 1945 roku - tuż po świętach Bożego Narodzenia - z fabryki wyjechały pierwsze powojenne egzemplarze Volkswagena Typ 1, czyli legendarnego już garbusa.

Volkswagen nie ukrywa, że w czasie wojny, na potrzeby niemieckich sił zbrojnych, w fabryce powstało 66 285 pojazdów. Ostatnie 50 Kübelwagenów (Type 82) zjechało z linii 10 kwietnia 1945 roku - w czasie gdy na tereny przemysłowego giganta wjeżdżały pierwsze amerykańskie czołgi.

Wojenna przeszłość niemieckich potęg motoryzacyjnych do dziś budzi skrajne emocje. Nie sposób jednak osądzać producentów za to, że w czasie wojny ich fabryki przestawione zostały na produkcję wojenną. To, że MAN dostarczał silniki dla niemieckich okrętów podwodnych, BMW wytwarzało motocykle dla Wehrmachtu, a jednostki Daimlera napędzały połowę samolotów Luftwaffe, nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. 

Trzeba jednak przyznać, że Volkswagenowi należą się słowa uznania za to, że władze koncernu nie starają się chować głowy w piasek i - w przeciwieństwie do innych producentów - przemilczać czarnych kart swojej historii. Warto dodać, że nie są to jedynie puste słowa. Firma od lat aktywnie - na wielu płaszczyznach - wspiera działalność takich instytucji, jak chociażby Muzeum Auschwitz. Jedną z nich jest np. przekazanie polskiemu muzeum nowych autobusów (należącej do koncernu marki MAN), dzięki którym odwiedzający mogą przemieszczać się między obozami Auschwitz I i Auschwitz II Birkenau.

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy