Odwiedziliśmy fabrykę Bentleya

W stulecie narodzin marki Bentley odwiedziliśmy jej fabrykę w Crewe, liczącym około 70 tysięcy mieszkańców mieście w angielskim hrabstwie Cheshire, jakąś godzinę jazdy samochodem z lotniska w Manchesterze. Fabrykę niezwykłą, bo w wielu miejscach przypominającą bardziej tradycyjną manufakturę niż nowoczesne zakłady przemysłu motoryzacyjnego. To tu powstają modele Continental GT, Bentayga, Flying Spur i Mulsanne. Ich łączna produkcja nie przekracza poziomu 10 - 11 tysięcy sztuk rocznie.

Wszystko zaczęło się, jak to często bywa, od wizji i ambicji wyrastającego ponad przeciętność człowieka. Takim człowiekiem był Walter Owen Bentley. Niezadowolony z jakości oferowanych w pierwszych latach XX wieku wehikułów, w 1919 r. założył firmę z mocnym postanowieniem zbudowania pojazdu, w pełni odpowiadającego oczekiwaniom "kierowcy, inżyniera i dżentelmena".  Dwa lata później warsztat Mr. Bentleya opuścił pierwszy sygnowany przez niego automobil. Nabywca, Noel van Raalte, zapłacił za ów wóz 1050 funtów, kwotę na tamte czasy wielce pokaźną.

Reklama

W późniejszych latach Bentley przechodził różne koleje losu. W 1924, 1927, 1928, 1929 i 1930 święcił triumfy w wyścigach na torze w Le Mans. Później nadszedł jednak światowy kryzys gospodarczy, firma popadła w poważne kłopoty i ostatecznie została sprzedana Rolls- Royce’owi. Pozostawała w jego strukturach przez długich 67 lat, aż do roku 1998, kiedy to kupił ją koncern Volkswagen AG (Roll-Royce’a należy dzisiaj do BMW). Niemcy zainwestowali w swą brytyjską markę setki milionów euro. Także w działania marketingowe. W 2002 r. szerokim echem odbiło się przekazanie bordowo-czarnej limuzyny Arnage R królowej Elżbiecie II, z okazji Złotego Jubileuszu monarchini.

Producenci samochodów zazwyczaj nader zazdrośnie strzegą swoich tajemnic. Kilka lat temu, odwiedzając fabrykę Volkswagena i Skody w chińskim Ningbo, musieliśmy oddać do depozytu telefony i aparaty fotograficzne. A i tak potem nieustannie patrzono nam na ręce i dosłownie co minutę powtarzano informację o surowym zakazie fotografowania w halach produkcyjnych. Ba, kiedy jeden z dziennikarzy pstryknął fotkę przed główną bramą zakładów, zebrała się specjalna komisja, by zdecydować czy ujęcie, przedstawiające maszty z powiewającymi firmowymi flagami, nie powinno aby zostać wykasowane.

W Bentley Motors panują zupełnie inne zwyczaje. Crewe jest otwarte na świat i chętnie przyjmuje wycieczki. Wolno oglądać, wolno robić zdjęcia (aczkolwiek nie wszędzie, zakaz obejmuje m.in. linie montażowe Bentaygi i Continentala). Pracownicy, których fabryka zatrudnia około 4000, nie zwracają uwagi na spacerujących wśród ich stanowisk coraz to nowych gości. Pracownicy, choć właściwie "koledzy", bo tak właśnie - "colleagues" - są tutaj oficjalnie nazywani.

Zwiedzanie zaczynamy od Wood Shop, czyli, jakkolwiek dziwnie to brzmi - stolarni. Wnętrze każdego Bentleya jest obficie wykładane drewnem. Surowiec sprowadza się z całego świata. Koa z Hawajów, Tamo Ash z Chin, Birdseye Maple z Kanady, Sapeli Pommele z Kongo, Black Walnut z Kalifornii, Fiddle Buck Eucalyptus z Hiszpanii...

Wykonanie kompletnego zestawu do jednego samochodu pochłania od 13 do 47 godzin pracy. Samo ręczne polerowanie elementów, przeznaczonych do kabiny flagowego Mulsanna trwa 6,5 godziny. Istnieje 27 standardowych kombinacji: fornir - lakier (kładzie się go w pięciu warstwach), ale na indywidualne zamówienie Wood Shop sięga po inne gatunki drewna i nietypowe materiały: włókno węglowe, masę perłową, a nawet specjalny kamień. Podejmuje się także artystycznej inkrustacji i sztuki intarsji.

Marka dba o swój wizerunek, dlatego absolutnie nie idzie na łatwiznę i sztuczne obniżanie kosztów, na przykład przez stosowanie tworzyw drewnopodobnych lub ukrywanie pod szlachetną powierzchnią zwykłego plastiku. Również przykrywane fornirem korpusy wykonuje się z litego drewna. Dodatkową trudność sprawia zasada "mirror matched", oznaczająca, że pod względem układu słojów na drewnianych wykładzinach lewa część samochodu, patrząc wzdłuż jego podłużnej osi, musi stanowić idealne, lustrzane odbicie  części prawej. W niektórych czynnościach ludzi wspomagają maszyny. Precyzyjnym wycinaniem poszczególnych elementów, a w nich otworów, zajmują się urządzenia laserowe. Obserwowaliśmy też pracę zmyślnego robota.

Z działu "drewno" przeszliśmy do nie mniej interesującego działu "skóra". Rzecz jasna w przypadku Bentleya mówimy wyłącznie o skórze naturalnej, bydlęcej, barwionej na 24 kolory i kombinowanej z nićmi w kolorach czterdziestu (nie trzeba chyba jednak dodawać, że fabryka w Crewe również i pod tym względem jest gotowa spełnić każde, nawet najoryginalniejsze, najbardziej estetycznie wyrafinowane życzenie klienta).

Aby zapewnić komfort i poczucie obcowania z luksusem użytkownikom jednego samochodu, trzeba poświęcić życie od 10 do 17 (Mulsanne w wersji długiej) byków. Pastwiska, na których przebywają, nie mogą być ogradzane drutem kolczastym, by uchronić zwierzęta przed urazami. Te jednak i tak się oczywiście zdarzają. Specjalnie przeszkolone "koleżanki" z Trim Shop wyszukują je i oznaczają pisakami. Następnie komputer sprzężony z krajalnicą ustala optymalny sposób cięcia materiału na części - w przypadku Mulsanna potrzeba aż 275 elementów! Kawałki, które nie nadają się do wykorzystania w produkcji aut, są sprzedawane np. wytwórcom damskich torebek.

Szycie, w dużej części ręczne, wymaga najwyższych kwalifikacji, dużego doświadczenia i... odpowiedniego charakteru. Aby obszyć kierownicę, należy wykonać ponad 500 nakłuć igłą. Potraficie wyobrazić siebie przy takiej robocie? Na szczęście w wyhaftowaniu logo Bentleya na zagłówku fotel (bagatela - 4760 przeszyć) człowieka wyręcza maszyna. A na tym przecież nie koniec, bowiem w ramach personalizacji auta klient może zlecić umieszczenie na skórzanej tapicerce dowolnego wzoru czy napisu. "Kocham Jolkę"? Jak najbardziej...  

Starać się trzeba bardzo, tym bardziej, że efekt pracy jest poddawany surowej ocenie. W poszukiwaniu ewentualnych skaz materiału każdy gotowy fotel ogląda się w świetle latarki, sprawdza się dokładność każdego ściegu, każdego połączenia, wygładza się każdą zmarszczkę na tapicerce.

- Nie mam tu zbyt wielu przyjaciół - wzdycha "kolega", zajmujący się kontrolą jakości.

- Nie przesadzaj, ja cię lubię... - dopowiada jego szef.

Wykonanie kompletu siedzeń do jednego pojazdu, zależnie od modelu i specyfikacji auta, trwa od 23 do 45 godzin.

Cechy warsztaty rękodzielniczego ma również następne odwiedzone przez nas miejsce, czyli montownia silników V8. W epoce downsizingu taka jednostka, ze swoimi ośmioma cylindrami, 6750 centymetrami sześciennymi pojemności skokowej, zapewniająca 512 koni mechanicznych mocy i 1020 niutonometrów maksymalnego momentu obrotowego, stanowi prawdziwy rarytas. Nic dziwnego, że traktuje się ją ze szczególną pieczołowitością, składając ręcznie, jedynie za pomocą elektronarzędzi. Spokój, cisza, zero pośpiechu, żadnych pogaduszek, atmosfera powagi i skupienia. Pięcioosobowemu zespołowi zmontowanie jednego silnika, wraz ze wszelkimi niezbędnymi testami, zajmuje 15 godzin. Co ciekawe, krócej, bo "tylko" 9-10 godzin, trwa złożenie dwunastocylindrowego W12.              

I tak przez Main Assembly, z którego wyjeżdżają Bentaygi, Continentale i Flying Spurs (flying spur to, w dosłownym tłumaczeniu... latająca ostroga)  doszliśmy do Mulsanne Shop, czyli manufaktury, gdzie 90 osób zajmuje się składaniem flagowego modelu Bentleya. Maksymalnie, to jej moce przerobowe - 6 sztuk dziennie.

Każdemu egzemplarzowi trzeba poświęcić co najmniej 350 godzin pracy. Ręczne szlifowanie spawów na nadwoziu... Ułożenie 10 m kw. okładzin drewnianych i 4698 metrów kabli... Zmontowanie panelu instrumentów...  Wykonanie 35 połączeń na desce rozdzielczej (deska... co za okropne określenie, zwłaszcza w przypadku tak luksusowego auta) i przetestowanie całości trwa 12 godzin. Skompletowanie drzwi - dwie i pół.

Program naszej wizyty w Crewe obejmował także przejażdżkę Bentleyami: Bentaygą i Mulsannem (oraz, w charakterze pasażerów na tylnym fotelu, najbardziej ekskluzywną, przedłużoną wersją tej limuzyny). Wielkie samochody, lewostronny ruch, kierownica po prawej stronie, wąskie, kręte drogi, typowo angielska pogoda... Ale to już temat na inną opowieść.     

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy