14,5 mld euro kar dla producentów aut. Nie zapłacą tylko Toyota i Lexus
Firma analityczna Jato Dynamics wyliczyła, że średnia ważona emisja CO2 dla nowych samochodów zarejestrowanych w Europie w 2019 r. wyniosła 121,8 gramów. To aż o 30 proc. więcej niż przewiduje najnowsza norma, obowiązująca od 1 stycznia 2020 r. Producenci narażeni są na kary idące w miliardy euro. Bezpiecznie mogą czuć się jedynie Toyota i Lexus.
Afera dieselgate i odwrót Europejczyków od silników wysokoprężnych (ich udział w rynku skurczył się z ponad 50 do niespełna 30 proc.) sprawiły, że nowe auta zaczęły emitować więcej dwutlenku węgla. Od 2017 roku wskaźnik ten po raz pierwszy w historii znowu idzie w górę i w 2019 r. osiągnął poziom 121,8 g/km - najwyższy od pięciu lat!
To fatalna wiadomość w sytuacji, gdy obowiązują nowe, znacznie bardziej restrykcyjne normy emisji CO2 - od 1 stycznia tego roku samochody muszą mieścić się w limicie 95 g/km. Koncerny, którym się to nie uda, zapłacą kary. I to niemałe - po 95 euro za każdy gram przekroczenia normy razy liczba sprzedanych aut. Firma doradcza PA Consulting wyliczyła, że jeżeli producenci nie zmniejszą emisji do wymaganych poziomów to łącznie mogą zapłacić w przyszłym roku aż 14,5 mld euro kar.
Spośród 20 koncernów zaledwie czterem udało się zmniejszyć emisje w 2019 r. - BMW, Oplowi, Citroenowi i Toyocie. Ta ostatnia była już bliska osiągnięcia unijnego limitu - średnia emisja CO2 jej aut wyniosła 97,5 g/km. A licząc razem z Lexusem było to zaledwie 99 gramów! Dla porównania, Volkswagen mierzony razem z Audi zakończył rok z wynikiem 123,6 g/km!
Eksperci nie mają wątpliwości, że wynik Toyoty i Lexusa to efekt tego, że firmy te od lat inwestują w napędy hybrydowe. W takiej wersji można kupić każdy z dziewięciu modeli Lexusa oferowanych na Starym Kontynencie, a cztery z nich (CT, IS, RC i ES) występują wyłącznie jako HEV. Hybrydy świetnie wypadają w badaniu WLTP mierzącym spalanie i emisje, ponieważ po mieście nawet przez 70-80 proc. czasu jeżdżą wyłącznie na silniku elektrycznym, a w trasie zużywają podobne ilości paliwa, co najoszczędniejszy diesel. - Toyota i Lexus to swego rodzaju fenomen. Nie oferują samochodów w pełni elektrycznych, a mimo to wyprzedzają swoich europejskich konkurentów, którzy wciąż snują plany elektryfikacji, ale realnych produktów mają niewiele - komentuje Felipe Munoz, główny analityk firmy Jato Dynamics.
Faktycznie, choć od mniej więcej półtora roku niemal wszyscy producenci zapowiadają premiery modeli plug-in oraz 100-proc. elektryków, to na ulicach ich nie widać. Stanowią one margines rynku bo są drogie, a dodatkowo na ich drodze pojawiają się nieprzewidziane wcześniej przeszkody - z dostępnością baterii, z oprogramowaniem, z jakością etc. Więcej zatem się mówi, niż robi.
W efekcie - jak przewidują analitycy PA Consulting - zdecydowana większość koncernów nie uniknie kar. W dodatku dla niektórych mogą być one tak bolesne w skutkach, że staną na krawędzi bankructwa. Np. Jaguar i Land Rover za przekroczenie norm mogą zapłacić w 2021 r. około 90 mln euro - to ponad czterokrotnie większa kwota niż zysk operacyjny (przed opodatkowaniem), jaki firma osiągnęła w 2018 r. W sytuacji nie do pozazdroszczenia może znaleźć się też Mazda - konieczność zapłaty prognozowanych 877 mln euro oznaczałaby, że na kary poszedłby co najmniej roczny zysk firmy.
Kwotowa największa kara grozi Grupie Volkswagena - 4,5 mld euro, ale jednocześnie to już "tylko" jedna trzecia zysku operacyjnego, jaki niemiecki koncern odnotował w 2018 r. Renault zapłaci ponad 1 mld euro (12,4 proc. zysku), a Ford 1,5 mld euro (39 proc.). Eksperci nie mają złudzeń - skończy się tym, że koncerny przerzucą kary na kierowców. Nowe samochody podrożeją, i to znacznie. Wytłumaczeniem będzie rewolucja na rynku i konieczność inwestowania w elektromobilność.
Tymczasem Toyota z Lexusem mogą spać spokojnie. Przynajmniej na razie. Według PA Consulting wszystkie auta japońskiego koncernu będą miały średnią emisję na poziomie 95,1 g/km, co oznacza że zapłaci on najwyżej 18 mln euro kary. A to tylko 0,1 proc. zysku firmy za 2018 r.