Zakaz wjazdu dla starych aut? Wyjaśniamy, o co chodzi

​Posłowie partii rządzącej zbierają podpisy pod projektem, który umożliwi samorządom wprowadzenie ograniczeń w ruchu samochodów z wysoką emisją spalin. Sprawa budzi duże kontrowersje wśród kierowców, pogłębiane brakiem rzetelnego wyjaśnienia tematu przez media. O co więc chodzi w tym całym zakazie jazdy dla "gruchotów"?

Proponowane rozwiązanie nie jest oczywiście polskim pomysłem, tylko kopią tego, które działa w Niemczech. Tu od razu nasuwa się pierwsze porównanie. Według dostępnych danych statystycznych, Polak i Niemiec, kupując samochód, wydaje na niego około 12 miesięcznych pensji. Niemiec kupuje za to nowego Golfa, który spełnia normę emisji Euro 6 i można nim jeździć po centrum Berlina. Polak również kupuje Golfa, ale około 10-letniego, z silnikiem TDI, który spełnia normę emisji Euro 3 i w Niemczech otrzymuje żółtą plakietkę.

Ponadto w Europie Zachodniej w wielu krajach obowiązują lub obowiązywały systemy dopłat do samochodów niskoemisyjnych. W Niemczech kilka lat temu przeprowadzono cieszący się dużym powodzeniem program "dopłat wrakowych", który umożliwiał dużo tańszy zakup nowego samochodu przy złomowaniu starego. W krajach UE powszechne są inne ulgi (np. w podatku drogowym) dotyczące samochodów niskoemisyjnych.

Reklama

W Polsce rząd w żaden sposób nie zachęca do zakupu nowych samochodów. System akcyzowy, oparty na pojemności skokowej jest absurdalny, a żadnych zniżek nie przewidziano. Oczywiście inną sprawą jest, że nawet 10 proc. dopłata przy cenie samochodu wynoszącej 60 tys. zł przeciętnego Polaka do zakupu nowego auta nie skłoni, ale chodzi o sam fakt. Dlaczego tylko batem i zakazami, a nie marchewką i dopłatami? Tym bardziej, że budżet kosztowałoby to niewiele.

A o co chodzi z tymi "gruchotami" i w jakie auta uderzą ewentualne zakazy? Otóż, jeśli system zostanie oparty na normach Euro, a raczej nie ma możliwości, by tak się nie stało, to najbardziej poszkodowani będą właściciele samochodów z silnikami wysokoprężnymi.

Wracając do przykładu niemieckiego, do centrum Berlina nie mogą wjechać samochody benzynowe wyprodukowane przed 1993 roku, a więc przed prowadzeniem normy Euro 1, i nie posiadające katalizatora. Pozostałe auta, czyli znajdujące się w produkcji od 1993 roku, posiadają katalizatory, a ich emisja spalin jest tak niska, że otrzymują od razu plakietkę zieloną, czyli najwyższą! Jednym słowem: jeśli masz nawet 20-letnie auto z silnikiem benzynowym, żadne strefy nie będą cię dotyczyć.

Inaczej ma się sprawa z silnikami wysokoprężnymi. Kolejne normy Euro uderzały właśnie w ten typ jednostek napędowych, drastycznie redukując najpierw poziomi emisji CO2, a następnie węglowodorów i tlenków azotu.

Jednak największym wyzwaniem dla producentów była redukcja cząstek stałych, czyli tego czarnego dymu, sadzy, wylatującej z rury wydechowej każdego diesla, szczególnie podczas mocnego wciśnięcia pedału gazu. O ile w 2001 roku, przy wprowadzaniu normy Euro 3, określono poziom cząstek stałych na 0,05, to obecnie wynosi on 0,005, czyli jest 10-krotnie mniejszy.

Wracając do przykładu berlińskiego oznacza to, że samochody z silnikami wysokoprężnymi sprzed roku 2001 otrzymują plakietkę czerwoną, produkowane w latach 2001-2005 - żółtą, a spełniające normę Euro 4 i wyższą niż wyprodukowane po 2005 roku - zieloną. W Berlinie tylko kolor zielony upoważnia do jazdy po centrum, podobnie jest w zdecydowanej większości innych miast.

Jest jeszcze jeden aspekt, który pomija się kompletnie w rozważaniach. Chodzi o nagminny w Polsce proceder usuwania filtrów cząstek stałych w relatywnie nowych autach z silnikami Diesla. Filtry to spory kłopot - w warunkach miejskiej eksploatacji ulegają regularnemu zatykaniu, co wymusza wyjeżdżanie w trasę celem wypalenia sadzy lub wizytę w serwisie, a w przypadku najgorszym - konieczność zakupu nowego filtra, co oznacza wielotysięczny wydatek. A że Polak potrafi, to wymyślił metodę usuwania filtra i montowania specjalnego emulatora, który oszukuje komputer sterujący silnikiem.

Taki zabieg pod względem emisji cofa samochód o 10 lat. Proceder powinien być wychwytywany podczas badań technicznych (pierwsze po 3 latach od wyjechania z salonu, kolejne - co rok), jednak jakoś nie słychać o takich przypadkach. Patologia.

Na koniec warto dodać, że krok zmierzający - przynajmniej w ogólnych założeniach - do obniżenia emisji splin, jest oczywiście krokiem dobrym. Tyle tylko, że ewentualna zmiana przepisów w minimalnym stopniu, o ile w ogóle, przyczyni się do poprawy jakości powietrza. Abstrahując już od wszystkich przytoczonych wyżej argumentów (brak zmian dla silników benzynowych, wycinanie filtrów z diesli) to podstawowym źródłem zanieczyszczenia powietrza w miastach jest niska emisja pochodząca ze starych domowych pieców, które nie spełniają żadnych norm i w których pali się wszystkim... To dlatego w Krakowie najwyższe przekroczenia norm mają miejsce w nocy, gdy ruch samochodowy zamiera, a temperatury spadają...

Mirosław Domagała

Polub MOTO INTERIA na Facebooku. Tam znajdziesz więcej zdjęć, ciekawostki i... konkursy. Do wygrania wkrótce samochód na weekend!. Wystarczy kliknąć TUTAJ

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ekologia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy