Włoski strajk tirowców. Takie rzeczy tylko w Polsce...

Kierowcy ciężarówek rozpoczęli strajk włoski - będą jeździć o 10 kilometrów na godzinę wolniej niż pozwalają na to obowiązujące limity i blokować prawy pas na jezdniach dwujezdniowych. W ten sposób protestują przeciwko prowadzonej przez policję akcji TIR. Policję, która, jak wiadomo, od pewnego czasu prowadzi strajk włoski w proteście przeciwko pogarszającym się warunkom służby. Takie rzeczy tylko w Polsce...

Akcję TIR zarządził minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński. Pochwalił się w Internecie, że polecił komendantowi policji, by jego ludzie skuteczniej "tłumaczyli" kierowcom TIR-ów, iż "wyścigi ciężarówek na autostradach oraz innych drogach to nie jest dobry pomysł". Owo "tłumaczenie" natychmiast przełożyło się na gwałtowny wzrost liczby wystawianych mandatów.

Sytuacja, gdy jedna z ciężarówek zjeżdża nagle na lewy, skrajny pas autostrady czy drogi ekspresowej i zabiera się mozolnego wyprzedzania innego, podobnego pojazdu, poruszającego się z niewiele mniejszą prędkością, jest tyleż pospolita, co irytująca. Dlatego inicjatywa szefa MSW z pewnością spodobała się innym uczestnikom ruchu, ale... Otóż zawsze jest jakieś "ale".

Reklama

Zacznijmy od tego, że zawód kierowcy, zwłaszcza jeżdżącego na dalekich trasach, to niełatwy kawałek chleba. Wymaga zarówno odpowiednich umiejętności, jak i określonej konstrukcji psychicznej. Wielodniowa nieobecność w domu, samotność, samodzielne pichcenie posiłków, spanie w kabinie auta, nuda... Nie każdego stać na znoszenie podobnej poniewierki. Podróżując za granicą obserwuję zastawione ciężarówkami parkingi, których kierowcy wypełniają nakazaną przepisami przerwę w pracy albo czekają na zakończenie weekendowego czy świątecznego zakazu ruchu ciężkich pojazdów. Nie wyobrażam siebie, marnotrawiącego czas w takich miejscach.

Niemal codziennie czytam o różnego rodzaju grzechach, popełnianych przez kierowców ciężarówek. O manipulacjach przy tachografach, przeładowaniu i  fatalnym stanie technicznym samochodów itp. Zastanawiam się wówczas, jaką część winy ponoszą oni sami, a jaką ich pracodawcy. Jasne, zawsze można odmówić jazdy nie do końca sprawnym pojazdem albo pracy ponad normę, ale to teoria. Jak wygląda praktyka, dobrze wiemy.

Teraz o osławionych "wyścigach słoni". Gdzie szukać przyczyn popularności owego zwyczaju? Czy jest to przejaw naszej narodowej cechy, indywidualizmu i często niezdrowej ambicji, które sprawiają, że każdy jadący przed nami pojazd traktujemy jako wyzwanie, a ujrzawszy we wstecznym lusterku inne przymierzające się do wyprzedzania auto, czujemy się osobiście znieważeni? A może znów trzeba tu winić właścicieli firm transportowych, których wymagania powodują, że kierowcy pracują pod nieustanną presją czasu?

Ktoś powie, że można przecież inaczej. Na autostradach w Niemczech ciężarówki jadą grzecznie prawym, skrajnym pasem i nikomu, poza kierowcami z Europy Wschodniej, nie przyjdzie do głowy wyprzedzanie. Cóż, to kwestia temperamentu i efekt kalkulacji, która wskazuje, że taki manewr w gęstym ruchu nic nie daje. Zachowaniu spokoju sprzyja również podobna klasa pojazdów - na Zachodzie trudniej spotkać starego, spowalniającego ruch rzęcha.

Inicjatorzy protestu tirowców wskazują na niejasność przepisów, które nie określają dopuszczalnego czasu wyprzedzania. Nakazują jedynie, by manewr ten był wykonywany z zachowaniem zasad bezpieczeństwa, nie precyzując czy powinien trwać on kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt sekund.

Tirowcy w Polsce twierdzą, że są szykanowani i dyskryminowani. To zbyt mocne słowa. Jest jednak prawdą, że to kierowcy samochodów osobowych czują się królami dróg szybkiego ruchu. Obecność ciężarówek na autostradach i ekspresówkach jest przez nich co najwyżej niechętnie tolerowana. Po raz kolejny apeluję zatem o więcej wyrozumiałości i wzajemnej życzliwości na drogach. Dla naszego wspólnego dobra.

CLACKSON

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy