Wer hat noch kein Panda?

To było ponad 20 lat temu w Austrii. Zmierzając codziennie do wakacyjnej pracy mijałem salon Fiata, z witryny którego biło w oczy ogromnymi literami pytanie: Wer hat noch kein Panda? Kto nie ma jeszcze Pandy?

Kliknij
KliknijINTERIA.PL

Kategoryczność powyższego hasła potęgował fakt, że zostało sformułowane w języku niemieckim, jakby z natury wymuszającym u odbiorcy posłuszeństwo. Bardzo szybko zaczęło gnębić mnie poczucie winy. Tak, to ja byłem nieszczęśnikiem, który nie miał jeszcze Pandy. Co gorsza, nie zanosiło się, abym miał ją kiedykolwiek posiadać. W owych czasach samochody dzieliliśmy na trzy grupy: krajowe, demoludowe oraz zachodnie. Te ostatnie dla kieszeni przeciętnego Polaka pozostawały praktycznie niedostępne. Nawet jeśli pracował on przez parę tygodni za „prawdziwe” pieniądze i nawet jeżeli nie chodziło o najnowszego mercedesa, ale o popularny model Fiata.

INTERIA.PL

Mijały lata, stałem się szczęśliwym właścicielem syreny z drugiej ręki, potem używanego malucha, wreszcie poloneza „po przejściach”. Odszedł do historii rubel transferowy i socjalistyczny podział pracy w ramach RWPG. Samochody „zachodnie” przestały być dobrem luksusowym ze sfery nieziszczalnych marzeń, lecz mnie wciąż nie dawało spokoju pytanie sprzed dwóch dekad. Wer hat noch... W telewizji jakiś filozof wymądrzał się, że „panta rei“, a ja słyszałem nieodmiennie: „panda rei”. Smagłoskórzy żebracy zadręczali prośbami: „pan da...”, „pan da...”.

Fiat poinformował, że przygotowuje nowy model samochodu o nazwie gingo. Pewnego dnia gruchnęła wieść, że nie będzie to żadne tam gingo, lecz zupełnie odmieniona panda. MOJA panda. Moja szansa na pozbycie się zadawnionej obsesji.

W ciemny, późnojesienny wieczór nowiutkie auto zaparkowało przed moim domem, użyczone na kilka dni do testów. „Może ja pojadę nim jutro do pracy?” – zapytała mimochodem żona. Jedź kochanie, przecież wiem, że nie zdradzasz jakichkolwiek motoryzacyjnych ciągot, jesteś absolutnie nieczuła na wdzięki samochodów, więc skończy się na tej jednej przejażdżce i będę miał święty spokój.

Wróciła szybciej niż zwykle. „Zwinny, wszędzie się wciśnie i ma całkiem dobre przyspieszenie” – oceniła, jakoś dziwnie zwlekając ze zwrotem kluczyków. Nazajutrz rano ani się obejrzałem, a już jej nie było. To znaczy: ich nie było. „Miałeś rację, zawraca się prawie w miejscu. Podoba mi się miejsce na lewą nogę i to, że bardzo szybko odparowują szyby”.

Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Moja nieskora do pochwał druga połowa wyraźnie polubiła pandę. „Siedzi się wygodnie, a do tego wysoko, więc jest dobra widoczność”. W piątek nawet nie protestowałem, tylko czekałem na kolejną porcję uwag o najnowszym produkcie Fiata. „Prowadzi się jednym palcem. Chyba aż za lekko, dlatego wyłączyłam funkcję city. Trochę za mały bagażnik, nienajlepiej ustawione prawe lusterko. Mam też kłopoty z zapięciem pasa. Za to dużo miejsca nad głową i dobre hamulce”.

W sobotę panda odjechała. Oboje pożegnaliśmy ją z dużym żalem. Mimo wszystko poczułem jednak ulgę. Wer hat noch kein Panda? Nie mam, ale jeżeli tylko zechcę, będę ją miał... PANDOFIL

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas