Strajk komunikacji paraliżuje Niemcy. Ale nie jest tak źle, jak zapowiadano
Niemiecki transport publiczny został w poniedziałek sparaliżowany strajkiem. Niemieccy pracownicy domagają się podwyżek, które zrekompensowałyby inflację, która w lutym wyniosła 9,3 proc, czyli była niemal o połowę niższa niż w Polsce (18,4 proc).
Strajk wspólnie zorganizowały związki zawodowe Verdi i EVG. Ten pierwszy reprezentuje interesy około 2,5 mln pracowników sektora publicznego i domaga się podwyżki o 10,5 proc., nie mniej niż 500 euro miesięcznie. Natomiast EVH to związek pracowników kolei i transportu, reprezentuje 230 tys. pracowników, żąda 12-procentowej podwyżki, nie mniej niż 650 euro miesięcznie.
W efekcie w poniedziałek zamarł transport lotniczy i kolejowy, a wielu miastach również komunikacja miejska, w tym metro. Nie pracują m.in. lotniska w Monachium i Frankfurcie. Szacuje się, że tylko strajk na lotniskach dotknie około 380 tys. pasażerów.
Strajk nie sparaliżował jednak całych Niemiec. Otwarte pozostały autostrady i tunele na autostradach, pracują stacje benzynowe. Uprzedzeni o strajku Niemcy, jak tylko nie musieli wychodzić, zostali w poniedziałek w domach, w efekcie korki na ulicach są mniejsze niż zwykle.
Niemieccy pracodawcy publiczni na razie nie zamierzają ustępować, ale wzywają do zakończenia strajku i powrotu do stołu negocjacyjnego. Wskazują również, że przyznanie podwyżek może... napędzić inflacje.
Wcześniej podwyżki w wysokości 11,5 proc. wywalczył związek pracowników niemieckiej poczty, natomiast w listopadzie, zrzeszający m.in. pracowników firm motoryzacyjnych, największy z Niemczech związek IG Metall (ma niemal 4 mln członków), wynegocjował podwyżkę w wysokości 8,5 proc.
***