Pulsujące zielone, czy licznik?

Niektórzy twierdzą, że się nie da lub nie warto. W innych miastach zamiast marudzić, po prostu działają.

article cover
INTERIA.PL

To zdjęcie wykonaliśmy kilka dni temu na jednym ze skrzyżowań w Opolu. Cyfrowy zegar przy sygnalizatorze odmierza czas pozostały do zmiany świateł. Dzięki temu kierowcy, stojący na czerwonym, zawsze zdążą przygotować się do zielonego i w ostatniej chwili nie szukają nerwowo jedynki, co wyraźnie poprawia płynność ruchu. Ci z kolei, którzy zbliżają się do skrzyżowania, potrafią ocenić, czy zdążą przejechać je na zielonym, co przyczynia się do zwiększenia bezpieczeństwo na drodze. Odpada tłumaczenie, że kierowca został zaskoczony przez zmianę świateł, nie chciał gwałtownie hamować (na co policja odpowiada zazwyczaj, że trzeba jeździć z taką prędkością, aby w każdej chwili można było zatrzymać bezpiecznie pojazd), dlatego wjechał na nie na żółtym lub nawet tzw. wczesnym czerwonym.

Zdaniem przeciwników takiego banalnego i zdawałoby się oczywistego, jak to wdrożone w Opolu, rozwiązania (jeszcze łatwiejsze i często spotykane w krajach zachodnieuropejskich jest wprowadzenie do cyklu zmiany świateł pulsującego zielonego) twierdzą, że to tylko półśrodek i jedynym lekarstwem na korki w miastach jest kompleksowy system komputerowego sterowania ruchem, elastycznie dostosowujący działanie wszystkich sygnalizatorów na określonym obszarze do aktualnej sytuacji na ulicach. Faktycznie, bardzo nowoczesny, ale obarczony dwiema wadami. Po pierwsze, jest on bardzo kosztowny. Po drugie, ważniejsze - zazwyczaj nie działa. Wystarczy drobny zator, kolizja, przejazd kolumny pojazdów uprzywilejowanych, jakaś awaria i cały skomplikowany system głupieje.

Oceń swoje auto. Wystarczy wybrać markę... Kliknij TUTAJ.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas