Policjanci z Niemiec nie mają litości dla Polaków. Cztery ważne przepisy

Cofanie na drodze jednokierunkowej, przyspieszenie po zjeździe ze skrzyżowania czy zatrzymanie przed sugerowanym przejściem dla pieszych. To tylko niektóre sytuacje, które skończyć się mogą dla polskiego kierowcy przykrymi konsekwencjami w Niemczech. Warto zdawać sobie sprawę ze specyficznych lokalnych przepisów, których nieznajomość może kosztować nas kilkaset euro, kolizję lub sprawę w sądzie.

Niemieckie przepisy ruchu drogowego w kilku ważnych kwestiach różnią się od polskich
Niemieckie przepisy ruchu drogowego w kilku ważnych kwestiach różnią się od polskichimago stock&people/EAST NEWSAgencja SE/East News

Jak wynika z danych Polskiego Biura Ubezpieczycieli Komunikacyjnych, w 2022 roku (to najnowsze dostępne dane) kierujący samochodami na polskich tablicach rejestracyjnych spowodowali za granicą ponad 63 tys. kolizji i wypadków. Blisko połowa z nich - około 31 tys. - miała miejsce w Niemczech. Jakie pułapki z zakresu prawa o ruchu drogowym czekają na polskich kierowców u naszych zachodnich sąsiadów?

Skrzyżowanie nie odwołuje znaku

Różnice w podejściu do zarządzania ruchem drogowym zauważymy już po pierwszych kilometrach pokonanych na niemieckich drogach. Z perspektywy polskiego kierowcy dziwić może bardzo oszczędne gospodarowanie oznakowaniem, również tym poziomym. W stosunku do polskich dróg niemieckie określić wręcz można "ubogimi" jeśli chodzi o liczbę znaków. Niemieccy drogowcy mają zdecydowanie inne podejście niż polscy. Ich motto określić można mianem "po pierwsze - nie przeszkadzać". Dzięki temu niemieccy kierowcy nie doświadczają typowego dla polskich kierujących "przebodźcowania" oznakowaniem i - w efekcie - przywiązują zdecydowanie większą uwagę do samych znaków.

W przypadku samego oznakowania jest też kilka ważnych reguł, o których większość kierowców z Polski nie ma, niestety, pojęcia. Jedną z nich jest to, że w przeciwieństwie do Polski skrzyżowanie nie odwołuje występujących przed nim znaków. Dzięki temu po każdej krzyżówce nie mijamy znaków, które każdorazowo informują nas chociażby o obowiązującym w danym miejscu ograniczeniu prędkości. Te - podobnie jak np. znaki zakazu - przestają obowiązywać dopiero, gdy miniemy znak odwołujący dany limit lub zakaz. Z jednej strony mamy więc lepszą widoczność, a kierowca nie jest "atakowany" dużą liczbą informacji. Z drugiej zapominając o tej zasadzie narażamy się np. na mandat za przekroczenie prędkości, jeśli po zjeździe ze skrzyżowania założymy, że wcześniejsze ograniczenie prędkości już nie obowiązuje.

Miejsce zebry jest w zoo, a nie na drodze

Ogromne różnice wynikających z innego kształtu prawa o ruchu drogowym dotyczą też np. przejść dla pieszych. W kategoriach prawdziwego szoku statystyczny Kowalski traktować można liczbę występujących w Niemczech przejść dla pieszych - w "polskim" znaczeniu tego słowa. W większości miast klasyczne zebry - z wymalowanymi na jezdni pasami dla pieszych - policzyć można na palcach jednej ręki. Zamiast nich powszechnie stosowane są tzw. furty, czyli nieznany w Polsce rodzaj przejścia występujący wyłącznie z sygnalizacją świetlną. Przejście takie wyznaczają dwie białe linie biegnące w poprzek jezdni. Różnica w stosunku do zwykłych zebr jest taka, że w momencie wyłączenia sygnalizacji świetlnej, tzw. "furty" nie są pełnoprawnymi przejściami dla pieszych lecz pełnią funkcje tzw. "przejść sugerowanych", na których (ani przed którymi) piesi nie mają pierwszeństwa przed pojazdami.

Dzięki temu, w przeciwieństwie chociażby do Polski, awaria sygnalizacji nie powoduje paraliżu komunikacyjnego miasta - piesi wchodzą na takie przejścia na własne ryzyko i muszą upewnić się, że ich zachowanie nie spowoduje niebezpieczeństwa w ruchu drogowym (zwłaszcza dla nich samych). Jeśli więc w momencie wyłączenia sygnalizacji świetlnej, polskim zwyczajem zatrzymamy się przed furtą by "puścić pieszego", najprawdopodobniej skończy się to kolizją i mandatem, gdy zaskoczony naszym manewrem kierowca jadącego za nami pojazdu wjedzie nam w kufer.

Zasada dotyczy też wszelkich innych - popularnych w Niemczech - sugerowanych przejść dla pieszych, czyli miejsc gdzie pieszy może przekroczyć jezdnię (np. wysepki z obniżeniem krawężnika itd.), które nie są oznakowanie. W takim przypadku pieszy oczekujący na przejście również nie ma pierwszeństwa przed ruchem kołowym. Zatrzymanie się przed takim przejściem, by umożliwić przejście oczekującemu pieszemu z pewnością będzie zaskoczeniem dla kierowcy jadącego za nami, co może się skończyć kolizją, a - w razie nieprzyjęcia mandatu przez sprawcę - orzeczeniem współwiny w sądzie.

Przy okazji warto dodać, że same "zebry" spotkamy jedynie na drogach jednojezdniowych, gdzie obowiązują ograniczenia prędkości do 50 km/h. W ten prosty sposób rozwiązano problem "nieświadomego" wyprzedzania na przejściach dla pieszych, gdy na drodze o dwóch pasach ruchu w jednym kierunku jeden z kierujących zatrzymuje się przed "zebrą", a inny nie.

Cofasz na jednokierunkowej? Dostaniesz mandat

Ciekawą różnicą w stosunku do polskich przepisów ruchu drogowego są też zasady dotyczące manewrowania na ulicach jednokierunkowych. Zgodnie z polskim Kodeksem drogowym, cały jednokierunkowy odcinek - najzupełniej legalnie - pokonać możemy jadąc "pod prąd" na wstecznym. Powtórzenie takiego manewru u naszych sąsiadów zza Odry najpewniej skończy się mandatem w wysokości nawet 230 euro. Zgodnie z niemieckimi przepisami cofanie na drodze jednokierunkowej dozwolone jest wyłącznie w celu zajęcia lub opuszczenia miejsca parkingowego. Jazda na wstecznym w jakimkolwiek innym celu uznana zostanie przez policjanta za "cwaniakowanie" i zakończy się dotkliwym mandatem.

Stłuczka pod supermarketem? Lepiej nie wzywaj policji

Mówiąc o parkowaniu warto też zdawać sobie sprawę z ciekawego podejścia niemieckiego ustawodawcy do kwestii zarządzania ruchem na parkingach. W Polsce większość parkingów pod supermarketami oznakowana jest tablicami informującymi o "strefie ruchu" Jego obecność oznacza, że - chociaż mamy do czynienia z terenem prywatnym - zarządca akceptuje wszelkie zapisy wynikające z Kodeksu drogowego i upoważnia stosowne służby - jak chociażby policję czy straż miejską - do ich egzekwowania. Oznacza to np., że w przypadku kolizji za zdarzenie odpowiadać będzie kierowca, który nie zastosuje się do przepisów o pierwszeństwie przejazdu (na drogach równorzędnych tzw. zasada "prawej ręki").

W Niemczech sprawa jest prostsza. W jednym z niedawnych wyroków Sąd Federalny uznał, że jeśli na parkingach nie znajduje się stosowne oznakowanie informujące o zasadach pierwszeństwa, nie można bazować na "zasadzie prawej ręki". W opinii niemieckiego sądu, brak jasnych przepisów dotyczących pierwszeństwa obliguje wszystkich kierujących do zachowania szczególnej ostrożności i poruszania się z prędkością zapewniającą pełną kontrolę nad pojazdem. Wynika to również z faktu, że - w przeciwieństwie do dróg publicznych - po parkingach tłumnie poruszają się piesi. W razie kolizji lub wypadku na mandat narażają wszyscy uczestnicy zdarzenia, a o ewentualnym "procentowym" udziale w winie zadecydować może np. kwestia prędkości rozwijanej przez oba pojazdy. 

"Wydarzenia": Pięćdziesiąt znaków drogowych na sześciuset metrachPolsat NewsPolsat News
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas