Pijany kierowca pytał policjantów, gdzie jest sklep monopolowy

Policja zatrzymała w Łodzi nietrzeźwego kierowcę. Podczas kontroli mężczyzna dopytywał funkcjonariuszy, gdzie jest najbliższy sklep monopolowy. Gdy nie uzyskał satysfakcjonującej odpowiedzi stwierdził , że drogówka powinna wiedzieć wszystko.

Poinformowała o tym sierż. sztab. Jadwiga Czyż z łódzkiej policji. Jak wyjaśniła, do zdarzenia doszło w czwartek. Ok. godz. 18 dyżurny miasta otrzymał zgłoszenie o prawdopodobnie nietrzeźwym kierującym srebrnego mercedesa, który miał stwarzać zagrożenie w ruchu drogowym. Według słów zgłaszającego kierowca poruszał się ul. Zbocze i odjechał w kierunku ul. Skalnej.

Wysłany na miejsce patrol policji zauważył w mało oświetlonym miejscu na ul. Pieniny zaparkowanego mercedesa. Auto stało z wyłączonymi światłami i silnikiem. "Gdy policjanci szli do pojazdu nie widzieli, aby w samochodzie ktokolwiek przebywał. Dopiero, gdy byli dość blisko zauważyli dwóch mężczyzn, którzy będąc w pozycji półleżącej zachowywali się tak, jakby chcieli ukryć się przed mundurowymi" - informuje Czyż.

Policjanci wylegitymowali obu mężczyzn. Podczas sprawdzenia w policyjnych bazach danych okazało się, że siedzący za kierownicą 36-latek nie dość, że ma zatrzymane prawo jazdy, to również jest poszukiwany do odbycia dwóch lat pozbawienia wolności. Okazało się również, że mężczyzna jest pijany. Badanie wykazało 2,4 promila alkoholu w jego organizmie.

W rozmowie z policjantami przyznał się do kierowania autem, ponadto stwierdził, że właśnie wraz z kolegą jechali po zakup kolejnego alkoholu. 36-latek spytał się policjantów, czy nie wiedzą, gdzie w najbliższej okolicy znajduje się sklep monopolowy. Gdy nie uzyskał satysfakcjonującej odpowiedzi stwierdził, że "przecież drogówka powinna wiedzieć wszystko".

36-latek został zatrzymany i doprowadzony do policyjnego aresztu. Mercedesa zabezpieczyła jego siostra, która przyszła na miejsce kontroli. Jak poinformowała Czyż, wkrótce mężczyzna ma usłyszeć zarzut kierowania pojazdem w stanie nietrzeźwości. Grozi za to kara do dwóch lat więzienia. 

Reklama
PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy