Opony zimowe? Nie ma takich!

Żeby znaleźć dobrze płatną pracę, trzeba się mocno... napracować. Kolejne szkoły, uczelnie, kursy podyplomowe i dziesiątki przeczytanych książek, przynajmniej teoretycznie, zwiększają naszą szansę na karierę zawodową.

Żeby znaleźć dobrze płatną pracę, trzeba się mocno... napracować. Kolejne szkoły, uczelnie, kursy podyplomowe i dziesiątki przeczytanych książek, przynajmniej teoretycznie, zwiększają naszą szansę na karierę zawodową.

Nie ma nic za darmo - żeby zaistnieć trzeba się wykazać wiedzą i umiejętnościami.

Jest jednak pewien zawód, który zwalnia z konieczności prezentowania sobą wysokiego poziomu. Zapewnia również świetną stopę życiową, popularność i gwarancję nietykalności ze strony policji. Chodzi, rzecz jasna, o polityka.

W myśl obiegowej opinii, by zrobić karierę "na Wiejskiej" wystarczy dysponować dwiema cechami - być tzw. "bezkręgowcem" - czyli osobą pozbawioną kręgosłupa (w tym przypadku moralnego) i posiadać dar wypowiadania się w każdej możliwej kwestii. Długo, namiętnie i - oczywiście - bez sensu...

Reklama

W tym drugim przypadku, im większe głupoty pleciemy, tym lepiej dla nas. W myśl zasady "dobrze, czy źle, byle po nazwisku" z każdą wypowiedzią stajemy się przecież popularniejsi. Ta cecha w prosty sposób przekłada się przecież na poziom życia. Gdy rozpieszczony demokracją lud zjawi się przy urnie wyborczej dobrze, jeśli nasze nazwisko komuś, gdzieś z czymś się skojarzy. A nuż postawi na nas krzyżyk?

Oczywiście wiele płynących z ust polityków przejęzyczeń to często wynik zwykłego stresu czy tzw. "skrótów myślowych". Wielu z nich świadomie wkracza jednak na kruchy lód, na siłę biorąc się za komentowanie spraw, o których nie mają zielonego pojęcia.

Złotousta Nelly Rokita komentując "wybryki" posłanek Jakubiak i Kluzik Rostkowskiej - ocierając się o motoryzację - twierdziła, że "poszybują w dół jak Ikarus". Jarosław Kaczyński zdradził kiedyś, że lubi słuchać muzyki "zespołu U2" (czyżby chodziło o orkiestrę reprezentacyjną Kriegsmarine?), niezliczoną ilością lapsusów uraczył nas też prezydent Bronisław Komorowski.

Po wczorajszym ataku zimy dziennikarze jednej ze stacji radiowych zapytali kilku znanych polityków, co zrobić, by zima w Polsce wciąż nie zaskakiwała drogowców. Gwiazdy naszej sceny politycznej z rozbrajającą szczerością twierdziły np., że powinno się wprowadzić nakaz jazdy ciężarówek na zimowych oponach. Bo przecież wiadomo, że w samochodach osobowych wystarczy zamontować "zimówki" i problem braku trakcji znika. Tyle tylko, że w wypadku samochodów ciężarowych sprawa jest nieco - nomen omen - cięższej wagi.

Problem w tym, że tego ogumienia zimowego do ciężarówek próżno szukać w ofercie większości producentów. Takie opony produkowane są niemal wyłącznie dla samochodów, które w całym swoim życiu nie widzą nic, poza śniegami Skandynawii czy Arktyki. Rynek zbytu, a co za tym idzie, oferta opon zimowych jest mocno ograniczona, a "cała Europa" jeździ na oponach uniwersalnych.

Stosowanie w ciężkich (ważących kilkadziesiąt ton) zestawach ogumienia stworzonego z miękkiej mieszanki sprawiłoby, że po 10 minutach jazdy po suchym asfalcie, nie daj Boże w dodatnich temperaturach, opona zamieniłaby się w pozbawionego bieżnika tzw. "slicka".

Dlatego właśnie, nawet w zdecydowanie bardziej mroźnych krajach niż nasz, nikt nie wpadł jeszcze na pomysł zobligowania kierowców do stosowania takich opon. Konieczność ich ciągłej wymiany sprawiłaby, że problemy z dostawą żywności na czas mogłyby być o wiele większe, niż obecnie, gdy śnieg pokrywa większość dróg.

Tymczasem rozwiązanie jest proste i od lat stosowane w całej Europie. Na wybranych odcinkach dróg obowiązuje po prostu jazda na łańcuchach. W Polsce rozwiązaniem byłoby wprowadzenie obowiązku posiadania w miesiącach zimowych tego wyposażenia i montowanie go w zależności od potrzeb.

Oczywiście, nabijający się z takich "kwiatków" dziennikarze również muszą pilnować tego, co mówią. Dla przykładu - po tragicznym wypadku polskiego autokaru pod Grenoble, w mediach rozgorzała dyskusja nad stanem polskiego taboru.

Wielu reporterów ubolewało nad tragiczną - przynajmniej ich zdaniem - sytuacją, podkreślano, że pojazdy często są w skandalicznym stanie technicznym i "wycieka z nich płyn hamulcowy". Nie było by w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że każdy "dorosły" autobus wyposażony jest w pneumatyczny układ hamulcowy. Czytaj: za hamowanie odpowiada sprężone powietrze, a nie płyn hamulcowy...

Obserwując naszą scenę vipowsko-medialno-polityczną nie sposób nie zgodzić się z twierdzeniem, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Cytując pewną obiegową mądrość - "czasami lepiej siedząc cicho wyglądać na idiotę, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości...".

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy