Oblejesz egzamin na prawo jazdy, zapłacą ci za kolejny

Dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Toruniu Marek Staszczyk chce, by za trzeci i kolejne egzaminy na prawo jazdy płaciła szkoła, która przygotowuje kursanta. Jego zdaniem podniosłoby to poziom szkolenia i wpłynęło na umiejętności przyszłych kierowców. Czy pomysł ma szanse wejść w życie?

Dyrektor przyznaje, że pomysł jest dość kontrowersyjny. I od razu dodaje, że nie ma formalnych możliwości, by zaczął obowiązywać. To wina systemu, w którym WORD-y działają jak prywatne przedsiębiorstwa. Jego zdaniem taka zmiana filozofii zmotywowałaby instruktorów do lepszej nauki. Kursant płaciłby za pierwszą i drugą próbę zdania egzaminu. Jeśli te się nie powiodą, kolejne opłacałaby szkoła nauki jazdy.

Staszczyk swoim pomysłem chce zwrócić uwagę na problem niskiej zdawalności egzaminów na prawo jazdy i jakość kształcenia przyszłych kierowców przez szkoły nauki jazdy.

Reklama

- Skoro zdawalność egzaminów, zwłaszcza praktycznych, na najpopularniejszą kategorię prawa jazdy B od lat jest niska, to należy zmotywować do pracy nie tylko kursantów, ale także instruktorów, zatrudnionych w szkołach nauki jazdy i podmioty odpowiedzialne za nadzór nad procesem szkolenia kierowców - powiedział w Polsat News Staszczyk.

Nie tylko szkoła zapłaci

Pomysł Staszczyka zakłada, że za trzecie podejście do egzaminu płaciłaby szkoła nauki jazdy, do której uczęszczał kursant. Jednak kolejną poprawkę finansowałoby starostwo powiatowe, organ, który nadzoruje ośrodki szkolenia jazdy. Z kolei za piąty egzamin zapłaciłby wojewoda, jako przedstawiciel administracji rządowej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to forma ukarania tych instytucji, za niezbyt dobry nadzór nad sposobem szkolenia przyszłych kierowców.

Co, jeśli nie uda się zdać prawa jazdy w pięciu podejściach? Dzisiaj kursant może próbować w nieskończoność. Najwytrwalsi zdają dziesiątki razy, ale polski rekord to 80 podejść. Wiąże się to z wydatkami nawet kilku tysięcy złotych. Tylko w przypadku prawa jazdy kat. B opłata za test teoretyczny wynosi 30 zł, a część praktyczną 140 zł. Razem to 170 zł.

W nowym pomyśle po piątym oblanym egzaminie kursant wracałby na obowiązkowe doszkolenie, które częściowo finansowałby ośrodek szkolenia kierowców.

Pomysł nie jest nowy

Pomysł dyrektora WORD z Torunia nie jest nowy. Rząd PiS jeszcze na początku kadencji zapowiedział zmianę ustaw dotyczących systemu zdobywania uprawnień do kierowania pojazdami i finansowania pracy WORD. Zgodnie ze wstępnymi założeniami Wojewódzkie Ośrodki Ruchu Drogowego finansowane byłyby z budżetu państwa. A to oznacza, że nie zależałoby im na oblewaniu kursantów, z których czerpią zyski.

Jak wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli, w 2015 roku blisko 90 proc. przychodów wojewódzkich ośrodków ruchu drogowego pochodziło z opłat egzaminacyjnych. Tylko w siedmiu skontrolowanych ośrodkach dało to kwotę 60 mln zł. NIK zauważyła, że w całej Polsce jest ich 49, więc skala musi być znacznie większa. Aż trzy czwarte wpływów WORD to pieniądze z egzaminów poprawkowych.

Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa, które prowadzi prace nad zmianami, zakładało, że kursant nadal płaciłby za egzamin, jednak pieniądze trafiałyby do ministerstwa, a nie ośrodka ruchu drogowego. Co miałoby się z nimi dalej dziać? Tego nie wiadomo, bo prace na projektem utknęły.

Zk

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy