O tym jak straciłem prawo jazdy...

Był sobotni poranek, dochodziła dziewiąta. Jechałem ulicą Stella Sawickiego w stronę AWF. Policjantów widziałem z daleka, ale nawet nie przyszło mi do głowy, by zająć skrajny lewy pas, czy skręcić na skrzyżowaniu w stronę akademików politechniki.

Fot. archiwum
Fot. archiwumInformacja prasowa (moto)

Pasy miałem zapięte, światła włączone, nie rozmawiałem przez komórkę, nie przekraczałem prędkości. A jednak machnęli, zatrzymałem się. Standard: prawo jazdy, dowód, ubezpieczenie...

- Proszę jeszcze dmuchnąć w alkomat.

Nie zawahałem się nawet.

Zero trzynaście - powiedział policjant.

Fakt, piłem wino wieczorem na imprezie. Ba, nawet zadbałem o to, by mnie syn przywiózł z przyjęcia. Niczego tego poranka nie jadłem, ale wyjeżdżając autem nawet nie pomyślałem, że mam jeszcze jakiekolwiek ślady alkoholu. Tyle razy jeździłem w takiej sytuacji... Niemożliwe, że jeszcze mnie trzyma...

Było blisko - powiedziałem z uśmiechem wiedząc, że norma to 0,2.

O nie! - odpowiedział policjant. - To zawartość w wydychanym powietrzu. Ma pan duży problem. Wynik należy pomnożyć przez dwa.

Szok to mało powiedziane - nie mogłem uwierzyć, że spotyka to akurat mnie, mam lekkiego fioła na punkcie trzeźwości i prowadzenia samochodu. Kolejne badanie pokazuje 0,07. Razy dwa daje 0,14. Policjanci konsultują się z dyżurnym.

Za duża różnica - słyszę przez radio - zmierzcie jeszcze raz.

Trzecie badanie pokazuje 0,08. Czyli w normie. Oddycham z ulgą. Niepotrzebnie...

Kolejne badania pokazują jedynie, że Pan trzeźwieje, one mierzą tendencję. Nie zmienia to wyniku pierwszego pomiaru, który pokazuje, że prowadził Pan auto w stanie wskazującym na spożycie alkoholu.

Jestem w szoku. Policjanci po konsultacji z dyżurnym pozwalają mi jechać: - Teraz jest Pan w normie. W poniedziałek proszę się zgłosić do komisariatu na osiedlu Zgody.

I pojechałem.

Znajomy prawnik powiedział, że sprawę w sądzie wygramy. Nikt nie trzeźwieje tak szybko, to niezgodne z metabolizmem człowieka. Dodał jednak, że według niego sprawa może potrwać nawet dwa lata i w tym czasie nie będę miał prawa jazdy. Radził się dogadać z sądem i przyjąć karę.

Z policjantem na Zgody nie było żadnej dyskusji: - Wynik jest wynikiem, nie podlega żadnemu kwestionowaniu. Jak Pan chce to możemy pokazać certyfikat alkomatu...

Sąd się przychylił do mojej prośby o poddanie się karze i pozbawił mnie uprawnień kierowcy samochodu na 6 miesięcy zostawiając mi uprawnienia do kierowania motocyklem (sic!). Miałem też zapłacić grzywnę w wysokości 450 zł na konto Urzędu Wojewódzkiego.

Szef tego urzędu był badany w zeszłym tygodniu po południu, alkomat wskazał 0,4. Zażądał badania innym urządzeniem. Po raz drugi zbadano go po ponad godzinie i kolejne badanie wskazało 0,0. Po kilku dniach oddano mu dokumenty. Może prowadzić.

Do dziś nie wiem czy alkomat którym mnie badano tamtego ranka był sprawny czy nie. Wiem, że poprzedniego wieczora rzeczywiście piłem wino. Zdaje się chilijskie. Całkiem smaczne. Nie wiem czy sprawny był alkomat, którym badano pana wojewodę. Nie mam najmniejszych powodów, by podejrzewać, że pan wojewoda pił alkohol. Wiem jednak na pewno, że to powiedzenie o wojewodzie, którego nauczyła mnie babcia ma sens...

Krzysztof Samborski

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas