Najważniejszy jest socjal!

Nie potrafię powiedzieć, czy nowy prezydent USA zdoła uratować amerykański przemysł motoryzacyjny.

Jeśli nie, będzie to kataklizm, jakiego Stany Zjednoczone jeszcze nie znały. Jednak bliższe jest mi pytanie, kto zrozumie tę lekcję, jaką niesie ze sobą przykład General Motors.

Nie było mnie długo w kraju i przez pewien czas miałem dostęp tylko do mediów amerykańskich, które żyły wyłącznie groźbą upadku GM. Warto tu przypomnieć pewien bon-mot na temat tego koncernu: "Kiedy General Motors ma katar, gospodarka USA zapada na zapalenie płuc". Miało to być dowcipne, ale już nie jest. GM rzeczywiście stoi nad grobem, i nie do mnie należy stwierdzenie, czy światowy kryzys rozpoczęty w USA uruchomiły problemy General Motors, czy może jednak było na odwrót.

Reklama

Istotne jest co innego: codziennie oglądałem serial wzajemnych oskarżeń związkowców, zarządu firmy i polityków. Politycy otrzymali nie tyle uzasadniony wniosek, co po prostu żądanie wsparcia koncernu astronomiczną kwotą 18 miliardów dolarów z budżetu państwa. Ot tak - pod groźbą, że jak GM tych pieniędzy nie dostanie, to padnie, a wtedy pociągnie za sobą na bruk 266 tys. ludzi bezpośrednio, a pośrednio jeszcze ze dwa miliony. A jak się przewróci GM, to zaraz polecą Ford i Chrysler, a stąd już blisko do kryzysu obejmującego 6-8 mln ludzi w skali samych tylko Stanów Zjednoczonych.

Mowa jest więc po prostu o horrorze. Niewyobrażalnym kataklizmie na rynku pracy i finansów. Kwestia tylko, skąd te wszystkie liczby i dlaczego fantastycznej amerykańskiej gospodarce zagroziło coś tak monumentalnie wielkiego?

Odpowiedzi jest wiele, ale mnie się nasuwa jedno spostrzeżenie: nawet w sytuacji tak dalece podbramkowej, i to w czasach światowego kryzysu gospodarczego, ani zarząd firmy, ani reprezentujący pracowników związkowcy nie mają innego pomysłu na wyjście z tej d..., niż żądając pieniędzy od rządu - czyli od podatników. I właśnie tym żyły media amerykańskie. Pytając, dlaczego mielibyśmy dać wam pieniądze, skoro dochodowość produkcji GM wynosiła ostatnio między 0,5 a - (minus!) 3 procent? Skoro nikt od lat nie pozwolił nic zrobić, by samochody marek należących do General Motors były lepsze, a dochodowość całej firmy większa?

A przy tym na przykład z każdych 1500 dolarów zarobionych przez koncern GM aż 1000 idzie na koszty związane ze związkami zawodowymi lub pakietami socjalnymi dla pracowników! Ale związki nie miały (i z tego, co wiem, nadal nie mają) zamiaru z tego zrezygnować. Do pracy w General Motors od zawsze szło się przede wszystkim ze względu na "socjal" - z opieką medyczną do końca życia między innymi. A teraz na każdego pracownika GM przypada 1,8 emeryta GM. I co? Nic!

Związkowcy uważają, że powodem kryzysu jest fakt, iż każdy z prezesów ma prawo do limuzyny z szoferem, a jak zarząd wydusi ze swych zastraszonych tym całym socjalizmem ust jakąś propozycję naprawy finansów, słyszy w odpowiedzi, że najpierw prezesi powinni sami iść do pracy przy taśmie. A fakt, że amerykańskie auta koncernu GM są fatalnej jakości, świadczy wg związkowców tylko o tym, że prezesi zbyt często latają samolotami w klasie biznes.

Jeśli komuś ten wywód nasunie na myśl skojarzenie z bliższymi nam na co dzień działaniami związkowymi, za które płacić muszą wszyscy, to już nie moja wina.

Maciej Pertynski, World Car of the Year Award Jury member - Poland

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: prezydent | firmy | USA | General Motors | przemysł motoryzacyjny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy