​Mocna decyzja. Volvo pojedzie tylko 180 km/h i ani kilometr szybciej

Wszystkie modele Volvo z roku produkcyjnego 2020 będą miały instalowane ograniczniki, które nie pozwolą kierowcy rozpędzić samochodu ponad 180 km/godz. Ta wiadomość spowodowała poruszenie w internecie, dzieląc komentatorów na dwie grupy...

W latach 80. minionego wieku BMW, Mercedes i Audi zawarły nieformalne porozumienie, zgodnie z którym prędkość maksymalna ich samochodów została elektronicznie ograniczona do 250 km/godz
W latach 80. minionego wieku BMW, Mercedes i Audi zawarły nieformalne porozumienie, zgodnie z którym prędkość maksymalna ich samochodów została elektronicznie ograniczona do 250 km/godz123RF/PICSEL

Pierwsza, jak się zdaje mniejszościowa, chwali tę śmiałą decyzję. Jest to krok we właściwym kierunku. Podkreślenie wybitnej roli Volvo, jako marki szczególnie dbającej o bezpieczeństwo użytkowników aut i wszystkich uczestników ruchu drogowego. 180 km/godz. to dla normalnych ludzi limit aż nadto wystarczający. Szybciej jeżdżą tylko szaleńcy, samobójcy i kandydaci na zabójców. Ponadto frustraci oraz osobnicy, próbujący brawurową jazdą maskować swoje kompleksy.

Co najmniej równie dobitnie zabrzmiał jednak głos sceptyków. Według nich  decyzja Volvo ucieszy przede wszystkim konkurencję, bo kto teraz zechce kupić "chiński dziadkowóz"? (Jak wiadomo od 10 lat Volvo jest własnością zlokalizowanego w ChRL koncernu Geely). Zupełnie przestaną się sprzedawać samochody z mocnymi silnikami. Jaką minę będzie miał właściciel nowego, 300-konnego Volvo, którego na niemieckim autobahnie wyprzedzi dwa razy słabsza, stara Skoda. Ograniczniki prędkości są w istocie ogranicznikami wolności. Wysoka prędkość, jaką może rozwinąć samochód, "od dekad była wyznacznikiem klasy pojazdu, prestiżu, technologii." Fajnie mieć sprzęt, obojętnie telewizor, mikrofalówkę, smartfon czy pojazd, o dużych możliwościach, nawet jeżeli nigdy ich w pełni nie wykorzystamy.

Z punktu widzenia przyjemności jazdy od prędkości maksymalnej ważniejsze jest, by auto "miało odejście" i dobrze "zbierało się od samego dołu"

Sytuacja jest rzeczywiście paradoksalna. Praktycznie każdym współcześnie produkowanym samochodem, nie wyłączając typowo miejskich wozidełek, pojedziemy szybciej niż pozwalają na to przepisy w dowolnym europejskim (i nie tylko europejskim) kraju. Wyjątkiem, na który chętnie powołują się przeciwnicy wszelkich limiterów, są Niemcy, ale i tam realia się zmieniają i stale ubywa odcinków autostrad, umożliwiających pełne wykorzystanie osiągów wozu. W miejscowym prawodawstwie istnieje ponadto pojęcie prędkości zalecanej, 130 km/godz. Kto ją przekroczy i spowoduje wypadek, musi się liczyć z bardzo poważnymi konsekwencjami karno-finansowymi. To skutecznie temperuje zapędy kierowców z ciężką prawą nogą.

W latach 80. minionego wieku BMW, Mercedes i Audi zawarły nieformalne porozumienie, zgodnie z którym prędkość maksymalna ich samochodów została elektronicznie ograniczona do 250 km/godz. To samo zaczęły czynić inne marki. Owszem, w niektórych modelach, choćby w testowanym przez nas ostatnio Audi RS Q8, ów limit nie obowiązuje, ale to przypadki szczególne. Takie auta, wyposażone w specjalne ogumienie, ze zmodyfikowanym zawieszeniem, są rzadkimi, bardzo drogimi okazami i nie trafiają do masowej klienteli.

Skoro producentom udało się dogadać, by ograniczyć prędkość maksymalną do 250 km/godz., to dlaczego nie przesunąć tego limitu do zaproponowanego przez Volvo poziomu 180 km/godz., czy, powiedzmy, 160 km/godz.? Argumenty, że równie dobrze należałoby zakazać sprzedaży noży, które służą zarówno do krojenia chleba, jak i mordowania ludzi, czy, w trosce o zdrowie kobiet, określić graniczną wysokość obcasów w damskich szpilkach, są czystą demagogią.

Niewykluczone zresztą, że dylematy, o których mówimy, rozstrzygnie rozwój techniki motoryzacyjnej. Z punktu widzenia bezpieczeństwa i przyjemności jazdy od prędkości maksymalnej ważniejsze jest, by auto "miało odejście" i dobrze "zbierało się od samego dołu". A to cecha pojazdów z napędem elektrycznym, gdzie maksymalny moment obrotowy jest dostępny natychmiast po starcie, a to przekłada się na imponujące często przyspieszenie. Ktoś, kto zechce poszaleć na torze czy mitycznych niemieckich autostradach, będzie mógł skorzystać z usługi "moc na życzenie", zlecając zdalne podwyższenie mocy (a więc i osiągów) silnika w swojej superfurze. Na określony czas, pod pewnymi warunkami i rzecz jasna za odpowiednio słoną opłatą.

No, chyba że rację mają ci internauci, którzy twierdzą, że nam, Polakom niestraszne są jakiekolwiek ograniczniki i inne tego rodzaju wynalazki, bowiem rodzimi macherzy w pięć minut zdejmą każdą blokadę...

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas