Lądowanie na giełdzie
Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Prawda ta dotyczy również bywalców giełd samochodowych. W Krakowie przez długie lata nie wyobrażali sobie oni życia bez sobotnio-niedzielnego pobytu na pl. Imbramowskim.
Gorąco protestowali, gdy przyszło się stamtąd wynieść. Teraz podobny sprzeciw budzi zamknięcie giełdy w Balicach, którą pomimo początkowej niechęci wszyscy zdążyli już zaakceptować, a nawet polubić. Niektórzy związali się z tym miejscem tak mocno, że dla przecięcia owych więzów trzeba było użyć zmasowanych sił porządkowych.
Obrońcy balickiej giełdy straszą, że wskutek jej likwidacji setki osób stracą pracę. Argument, naszym zdaniem, wielce naciągany, gdyż bazarowy handel - w takich, jak Polska ubogich krajach - ma to do siebie, że zduszony w jednym miejscu błyskawicznie odradza się w innym, często, jak się z czasem okazuje, dogodniejszym. I dla sprzedających, i dla kupujących. Dlatego bez obaw: eksmisja z Balic nikomu nie odbierze roboty. Tyle, że trzeba się z nią będzie przeprowadzić.
Władze miasta, usuwając giełdę samochodową z okolic lotniska, powołują się na konieczność zapewnienia bezpieczeństwa ruchu lotniczego. Równie ważne są jednak powody natury estetyczno-prestiżowej. Pasażerowie odlatujący lub przylatujący do Krakowa nie posiadali się ze zdumienia, gdyż Balice to bodaj jedyny na świecie międzynarodowy port lotniczy z położonym tuż za płotem gigantycznym targowiskiem. Sąsiedztwo zadziwiające również dlatego, że tak zlokalizowane grunty są zazwyczaj astronomicznie drogie i absolutnie nie opłaca się handlować na nich używanymi samochodami, oponami z odzysku czy częściami zamiennymi nieznanego pochodzenia.
Cóż, nie od dziś wiemy, że Kraków jest miastem wyjątkowym. Pod bardzo wieloma względami, niestety...